Dane GUS za maj pokazują dalszy – po kwietniu – spadek rok do roku zarówno liczby mieszkań, które deweloperzy rozpoczęli stawiać (o 45 proc.), jak i liczby mieszkań objętych pozwoleniami na budowę (o 36 proc.). Mamy kryzys?
Dane za maj na temat całego rynku mieszkaniowego wyglądają pozornie dość optymistycznie, ponieważ w stosunku do kwietnia nastąpiło dwucyfrowe odbicie we wszystkich trzech kategoriach: mieszkań oddanych do użytkowania, których budowa się rozpoczęła i które uzyskały pozwolenie na budowę. Kiedy jednak wczytamy się bliżej w statystyki, to one nie wyglądają już tak optymistycznie. Odbicie wynika przede wszystkim z tego, że mocno poprawił się wynik inwestorów indywidualnych, budujących na własne potrzeby. Deweloperzy faktycznie uzyskali słabsze wyniki.
Jak należy interpretować te dane? Z jednej strony deweloperzy mogą mieć obawy o popyt, a z drugiej narzekają na to, że trudno uzyskiwać pozwolenia...
Deweloperzy wprost się nie przyznają do tego, że mocno ograniczają inwestycje, ale w danych za maj to widać. Mamy okres oczekiwania. Myślę, że gdyby się okazało, że rynek – popyt na mieszkania – nie osłabł, to firmy bez problemu zwiększyłyby skalę inwestycji. Trzeba pamiętać, że ryzyko działalności deweloperskiej polega na tym, że buduje się dużą liczbę mieszkań, którą trzeba sprzedać z odpowiednim zyskiem, spółki zachowują więc ostrożność. Myślę, że ten stan potrwa jeszcze miesiąc, dwa – zobaczymy jeszcze co będzie z pandemią, czy będzie wygasać, czy przeciwnie.
A czy majowy wzrost inwestycji Kowalskich to wynik bardziej przesunięcia z kwietnia?