Biurowy Mordor czy grodzone wieloetapowe osiedla na obrzeżach Warszawy jeszcze długo będą symbolem tego, jak nie powinno się budować. Na szczęście ten typ myślenia odchodzi do lamusa i coraz częściej kompasem jest idea miast 15-minutowych, gdzie wszystkie funkcje są na wyciągnięcie ręki.
Przybywa więc inwestycji mixed-use. I to właśnie one były tematem kolejnej debaty w ramach wydarzenia Real Estate Impactor, organizowanego przez „Nieruchomości" „Rzeczpospolitej".
W połowie drogi
Jak podkreślił Przemysław Chimczak-Bratkowski, partner zarządzający w ThinkCo, definicji mixed-use jest wiele, ale zasadniczy wyróżnik to przede wszystkim projekt integrujący kilka funkcji – przy czym może to być jeden budynek lub większy zespół, a nawet obszar miasta. Funkcje powinny być co najmniej dwie i powinny przyciągać różne grupy użytkowników (trudno zatem za mixed-use uznać osiedle mieszkaniowe z lokalami usługowymi). Kluczowy jest też instytucjonalny charakter planowania, finansowania i zarządzania kompleksem.
ThinkCo jest w trakcie opracowywania raportu o przyszłości mixed-use w Polsce.
– Przeanalizowaliśmy ponad 100 projektów z całego świata i na tej podstawie możemy stwierdzić, że Polska jest dziś w środkowym etapie rozwoju. Mamy budynki hybrydowe, mamy też projekty obejmujące całe kwartały – ale one koncentrują się głównie na rewitalizacji, adaptacji zabudowań. Przed nami inwestycje wielkoskalowe, które polegają na tworzeniu tkanki miejskiej od zera – powiedział Chimczak-Bratkowski. – Ponadto w Polsce większość inwestycji to inicjatywa prywatnych inwestorów, tymczasem za granicą jest dużo projektów, z którymi wychodziły samorządy i zapraszały inwestorów do współpracy w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP). Dzięki temu w projektach pojawiały się siedziby urzędów, muzea i inne obiekty kultury. Ta współpraca u nas nie jest jeszcze dobrze rozwinięta – podkreślił.