Choć ustawa deweloperska obowiązuje już dobrych parę lat, na rynku wciąż znaleźć można inwestycje, które nie podpadają pod jej regulacje. Jakiego typu inwestycji ten problem najczęściej dotyczy?
Prowadzenie działalności deweloperskiej stało się ostatnio modne jako jedna z form inwestowania kapitału przez przedsiębiorców. Rzeczywiście w naszej firmie, która pomaga ludziom analizować umowy z deweloperami, stykamy się z różnego rodzaju umowami – nazywanymi jako przedwstępne czy rezerwacyjne – podpisywanymi przez stosunkowo małych deweloperów, którzy budują zwykle osiedla domów szeregowych pod dużym miastem, po czym sprzedają segmenty czy domy w tych inwestycjach nie na podstawie umowy deweloperskiej.
O co chodzi? A o to, że ustawa deweloperska nałożyła na deweloperów obowiązek prowadzenia rachunków powierniczych, co – jak każdy instrument finansowy oczywiście kosztuje – wiąże się z obowiązkami formalnymi, w tym koniecznością przygotowania prospektu informacyjnego. Część małych i średnich przedsiębiorstw, które zaczynają się imać deweloperką, szacuje, że jeśli wybudują osiedle na 20 czy 30 segmentów pod Warszawą, Poznaniem czy Białymstokiem, to nikt ich nie skontroluje. Podpisują więc zwykłe umowy pisemne – nie w formie aktu notarialnego, jak wymagają tego przepisy – które zobowiązują ich do późniejszego przeniesienia własności nieruchomości, w momencie w którym będą mieli już zakończony proces budowlany.
W jakiej wysokości zazwyczaj pobierane są zaliczki na poczet wybudowania nieruchomości?
Praktyka jest różna. Kwoty określone są ryczałtowo, zdarzają się umowy, na podstawie których konsument zobowiązany jest do zapłaty 50 tys. zł tytułem umowy przedwstępnej, która nie jest zawierana w formie aktu notarialnego. Nie widziałem jeszcze takiego odważnego, który pobrałby 100 procent ceny na etapie dziury w ziemi. Co nie zmienia faktu, że pobierane są kwoty o istotnej wartości.