– Wracam wieczorem do domu, śnieg prószy, a białe drzewa wyglądają jak z bajki. Nagle kilkaset metrów przed domem krajobraz za oknem znika: samochód spowija mgła, coraz gęstsza i gęstsza. Po chwili czuję, że to jednak nie mgła i nie zamieć śnieżna, bo smród spalenizny wypełnia auto. Wjeżdżam w dym, który opada na mój dom i sąsiednie posesje. Nawet w salonie śmierdzi, choć okna pozamykane. Znowu sąsiad pali jakieś plastikowe śmieci. Ponieważ robi to nie pierwszy raz, wszyscy wiedzą, kto zadymia okolicę. Nie ma na to rady, bo jest miejscowy, szklarnie ma od zawsze i „nikt mu do komina nie ma prawa zaglądać". A na pewno już nie napływowi. Jak im przeszkadza, to wiadomo... – żalił się znajomy.