Od 14 lat regularnie topniała ilość amerykańskich nastolatek, które zostawały matkami. Aż do ubiegłego roku, kiedy trend ten uległ zmianie: dzieci urodziło 440 tys. dziewczyn w wieku od 15 do 19 lat, o 3 proc. więcej niż w roku 2005. Niby niewiele, ale wynikami raportu rządowego Centers for Disease Control and Prevention (CDC) zaskoczeni byli sami urzędnicy. Tym bardziej że zanotowano także wzrost przypadków zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową. – To może być nowy trend, ale za wcześnie, by o tym mówić – skomentowała Stephanie Ventura, szefowa CDC.Mimo to wyniki raportu przez niektórych ekspertów zostały zinterpretowane jednoznacznie. – Trzeba zaprzestać finansowania programów edukacyjnych promujących abstynencję seksualną. Nie zapewniają one młodym ludziom informacji, jak zapobiegać ciąży i podejmować odpowiedzialne decyzje – grzmiała Cecile Richardson, szefowa organizacji Planned Parenthood Action Fund. Według niej w ubiegłej dekadzie wydano na nie miliard dolarów.
Jak jednak wynika z raportu innej organizacji, National Campaign to Prevent Teen and Unplanned Pregnency, najbardziej pozytywne efekty wywierają na zachowanie młodzieży programy kompleksowe. Takie, w ramach których promuje się nie tylko antykoncepcję, ale i abstynencję.
Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych rozgorzała debata, jak informować młodzież o tak delikatnych sprawach, w Polsce mamy inny problem związany z edukacją seksualną (odbywa się ona w ramach przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie). Jak wynika z badań prof. Zbigniewa Izdebskiego, seksuologa z Uniwersytetu Zielonogórskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, 27 proc. uczniów w Polsce w ogóle podobnych zajęć nie miało. Zdaniem naukowca, biorąc pod uwagę fakt, że w niektórych przypadkach ich poziom pozostawia wiele do życzenia, zjawisko braku dostępu młodzieży do informacji jest jeszcze bardziej powszechne. – Osoby zajmujące się zdrowiem publicznym nie w pełni zdają sobie sprawę, jak ważną kategorią jest zdrowie seksualne – uważa Izdebski.
– Młodzież mało wie o dojrzewaniu – przyznaje Barbara Browarczyk, nauczycielka wychowania do życia w rodzinie w Krośnie Odrzańskim. Dzieci w szkole podstawowej, w której uczy, mogą anonimowo, wrzucając kartkę do skrzynki, zadać jej pytanie. Mimo że są spragnione wiedzy, często brakuje im odpowiednich słów, i zamiast nich używają wulgaryzmów. Czy wszyscy uczniowie chodzą na zajęcia? – Zgodę muszą wyrazić rodzice – mówi Browarczyk. – Najczęściej nie zgadzają się ci mniej zaradni życiowo.
16-letnia Hanka z Warszawy pochodzi z dobrej rodziny, a mimo to w takich zajęciach nie uczestniczy. – Teraz ich nie ma. Były w podstawówce – tłumaczy uczennica ostatniej klasy gimnazjum. Skąd więc czerpie wiedzę na temat seksualności człowieka? – Obracam się w towarzystwie, które wie, co należy wiedzieć – odpowiada. Z badań prof. Izdebskiego wynika coś jeszcze. Uczniowie mają nieco inną wizję zajęć niż nauczyciele. Zdaniem młodzieży celem lekcji wychowania do życia w rodzinie powinna być nauka tego, jak uchronić się przed chorobami przenoszonymi drogą płciową czy niepożądaną ciążą. Nauczyciele na pierwszym miejscu stawiają kwestie związane z relacjami między partnerami.