Zaczęło się od pekińczyka. Kiedy moja córka Zuzia miała z osiem lat, zażądała pieska. Zająłem się tym i od znawczyni zwierząt Kaliny Jędrusik odkupiłem jakiegoś dalekiego kuzyna z jej hodowli. Nazwaliśmy go Sebastian, bo grałem akurat w „Zamku w Szwecji" Sagan.
Przywiozłem go nad morze, do Chałup, gdzie spędzaliśmy wakacje. Siedział z tyłu w koszyczku, szczeniaczek. Sebastian miał charakter ostry, dominujący. Nie dawał sobie w kaszę dmuchać, co przy jego lilipuciej posturze było zabawne. Tadzio Konwicki po krótkiej obserwacji przezwał go „Pułkownik Sebala" ze względu na jego przywódcze usposobienie. Żył z nami w zgodzie kilkanaście lat, aż w Zakopanem dostał jakiegoś ataku. Weterynarz uznał, że to rak, i trzeba było go uśpić. Był to pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Leży sobie teraz z widokiem na Giewont.
Długo nie wytrzymaliśmy. Kupiliśmy yorka, suczkę. Nazwaliśmy ją po domowemu – Pucia. Była to dama o salonowych manierach. Niestety, słabowita. Po dwunastu latach zasnęła. Pochowaliśmy ją na działce w Podkowie Leśnej. Zawsze w rodzinie. Rozwód jej nie dotyczył. Bardzo było bez niej smutno, więc łatwo się domyślić dalszego ciągu.