Nowa płyta Buddy Guy'a

Buddy Guy nagrał świetny podwójny album „Rhythm and Blues”, m.in. z towarzyszeniem Aerosmith.

Publikacja: 11.09.2013 02:41

Buddy Guy, Rhythm and blues, Sony Music Polska, 2013

Buddy Guy, Rhythm and blues, Sony Music Polska, 2013

Foto: Rzeczpospolita

– Nie byłoby mnie, Erica Claptona i Jimiego Hendriksa, gdyby nie ty – powiedział Jeff Beck do Buddy Guya, wyrażając fenomen bluesowego muzyka, który urodził się w 1936 r. i miał nieszczęście wyprzedzić swój czas.

Jeszcze w latach 50. był autorem efektu gitarowego zwanego sprzężeniem zwrotnym, który można usłyszeć m.in. w przeboju The Beatles „I Feel Fine” z 1964 r. Potem oparli na nim swoją hardrockową muzykę The Cream z Erikiem Claptonem. Dopiero wtedy zazwyczaj nieomylny szef słynnej firmy Chess – Leonard Chess, uderzył się w piersi i przyznał, że uważanie gitarowego efektu za błąd i wyciszanie go z nagrań Buddy’ego było jednym z jego największych pomyłek.

Od tego czasu nie cenzurował już sztuczek Guya, tylko pozwalał mu grać, jak chce. Wtedy fala uznania dla czarnoskórego muzyka poszybowała w górę. W 1970 r. The Rolling Stones wzięli go na wspólne tournée. Docenił go także po latach Clapton, zapraszając do nagrań, które usłyszeliśmy później pod tytułem „24 Nights”.

O tym, że zbliżającemu się do osiemdziesiątki bluesmanowi nie brakuje pary – świadczy to, że nie ma problemu z wypełnieniem dwóch płyt, gra piekielnie głośno, ostro, ale zawsze z wyczuciem. Śpiewa o swoim słodkim Chicago, wspomina Muddy’ego Watersa i jego Hoochie Coochie Mana. Pierwsza płyta jest bardziej soulowa i balladowa. Po artyleryjskim przygotowaniu w kompozycjach „Meet Me in Chicago” i „Best in Town” przychodzi czas na spokojniejsze „Feels Like Rain”, gdzie gra delikatnie jak Hendrix i Prince oraz śpiewa „One Day Away” z towarzyszeniem gwiazdy country Keitha Urbana.

Większe emocje powracają w „Damn Right, I’ve Got the Blues”. Jednak najlepszą kompozycją na płycie jest piosenka „Evil Twin”, której tytuł opisuje również skomplikowane relacje między liderami Aerosmith, czyli Stevenem Tylerem i Joem Perrym, którzy wystąpili gościnnie w nagraniu.

Guy jest mistrzem, ale Tyler wzniósł się na wyżyny swojego talentu, z premedytacją wydobywając z siebie najbardziej zachrypnięty z możliwych głos. Joe Perry nie mógł być gorszy. Po majestycznej solówce Buddy’ego zaproponował symfonie vibratt i efektów specjalnych, które przejdą do historii bluesa. Z gryfu został mu chyba wiór.

A w „I Could Die Happy” Guy pięknie gra na gitarze akustycznej. Jest królem bluesa, nawet jeśli nie używa sprzężenia zwrotnego.

Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze