Załóżmy, że jacyś osobnicy drukują tysiące antysemickich ulotek i policja nakrywa ich przed dokonaniem kolportażu. Czy ma to puścić płazem, bo nikogo nie zdążyły znieważyć? Rzecz jasna nie.
Przypuśćmy wreszcie, że na koncercie nie było żadnej osoby, która poczułaby się dotknięta bezczeszczeniem Biblii. Czy można na takich niszowych zgromadzeniach robić wszystko, czy prawo tam nie obowiązuje? Gdyby chodziło o drobny, kameralny incydent, można by pomyśleć, że jakiś leniwy czy mało rozgarnięty prokurator nie docenił problemu, nie przyłożył się do pracy – za to znalazł paragraf na pozbycie się sprawy i poprawę statystyki. Ale o tej sprawie wiedział od początku także minister Ćwiąkalski, a media szeroko o niej pisały.
Nic to nie pomogło. Czy trzeba przypominać, że wykrywanie przestępstw, docieranie do ofiar i poszkodowanych jest elementarnym obowiązkiem organów ścigania? Znamienne jest to, co usłyszał Nowak od prokuratora, gdy zadzwonił zapytać, jak idzie śledztwo: „A co pan sobie myśli, ja mam ważniejsze sprawy niż podarcie Biblii”.
– Pomagałem prokuraturze w odnalezieniu innych osób urażonych zachowaniem Behemotha, ale odniosłem wrażenie, że chcą się nas i tej sprawy pozbyć – powiedział Nowak „Rz”. – Zwątpiłem w gdyńską prokuraturę, nie będę się odwoływać – będę musiał walczyć sam, złożyłem już prywatny akt oskarżenia.