Wieczór miał stanowić kulminację Roku Henryka Sienkiewicza i Roku Feliksa Nowowiejskiego. Jubileuszowe obchody połączyły bowiem w 2016 roku popularnego wciąż pisarza i nieco zapomnianego kompozytora, który bynajmniej nie chciał korzystać ze sławy Sienkiewicza, choć w 1907 roku napisał „Quo vadis” na kanwie jego wyróżnionej Noblem powieści. Za życia Feliks Nowowiejski cieszył się bowiem uznaniem, także zagranicą.
Muzyczne „Quo vadis” – nazywane oratorium lub scenami dramatycznymi – z powieścią związane jest w sposób luźny: postaciami Ligii oraz św. Piotra, który uchodząc z Rzymu spotyka Chrystusa i zadaje mu pytanie: „Quo vadis, Domine?”. Reszta to kreślone z rozmachem sceny Rzymu podpalonego przez Nerona, gniewnego tłumu na Forum Romanum, chrześcijan modlących się w katakumbach. Całość wieńczy symboliczny finał w ruinach Coloseum.
To także utwór błyskotliwie w wielu miejscach zorkiestrowany i co ważne – przystępny dla ucha. Walorem są także wspaniałe, zróżnicowane sceny chóru, który odmalowuje przerażenie pożarem, gniew i modlitewne skupienie. I to śpiew chóru kończy [„Quo vadis” wielką fugą. Gdy realizacji tych różnorodnych zadań na koncercie podjął się krakowski Górecki Chamber Choir, te właśnie fragmenty wypadły świetnie.
Grała orkiestra Filharmonii Warmińsko–Mazurskiej. Patronem obchodzącej swe 70-lecie olsztyńskiej instytucji jest bowiem Feliks Nowowiejski (urodzony w pobliskim Barczewie) i chwała dyrektorowi Filharmonii, Piotrowi Sułkowskiemu, że postanowił wydobyć z zapomnienia jego dzieło.
Nie zmienia to faktu, że po wybrzmieniu w niedzielny wieczór w sali Filharmonii Narodowej dwóch pierwszych części „Quo vadis” czułem się tak, jakby runęło na mnie Coloseum. Piotr Sułkowski zmuszał skądinąd dobrze i z nerwem grających muzyków, do ciągłego forte. Nawet gdy lewa ręka dyrygenta nakazywała wyciszenie, prawa natychmiast podrywała do boju.