– Kim będziesz, jeżeli prezydent nie podpisze sprawozdania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji i przestanie ona istnieć? – miał zapytać Robert Kwiatkowski, były prezes TVP, Tomasza Borysiuka, członka KRRiT.
Tym jednym zdaniem miał go przekonać do sojuszu z PiS oraz lewicą i wyboru nowych rad nadzorczych publicznego radia i telewizji pod dyktando tych dwóch formacji. I nic dziwnego, bo ten sojusz oznaczał być albo nie być nie tylko dla Tomasza Borysiuka, ale też dla jego ojca Bolesława.
35-letni Tomasz zasiada w KRRiT z rekomendacji Samoobrony od 2006 roku. Wprowadził swoich ludzi na ważne stanowiska w radiu i telewizji. Zręcznie lawiruje. Gdy PiS było przy władzy i przestał mu się podobać prezes TVP Bronisław Wildstein, Borysiuk nakłonił swoich ludzi, by podnieśli rękę za jego odwołaniem. Gdy PiS straciło władzę, Borysiuk dogadał się z LPR i jego ludzie odwołali z funkcji Andrzeja Urbańskiego.
Ale gdy Libertas, z którym LPR-owcy wiązali polityczne nadzieje, przegrał wybory do europarlamentu (a wśród kandydatów na europosłów był Bolesław Borysiuk), Tomasz przestał odbierać telefony od Piotra Farfała. – Są sytuacje, w których trzeba dokonywać wyborów – tłumaczy zachowanie syna Borysiuk.
Na Woronicza można usłyszeć, że Tomasz nie poradziłby sobie bez ojca. Stanowią zgrany tandem i bez koalicji z nimi żadna formacja nie zdobędzie wpływów w TVP. – Oni są zupełnie różni – mówi Józef Oleksy, były premier i polityk SLD. – Bolesław to ekstrawertyk, niesłychanie wylewny, a Tomasz introwertyk – skupiony, małomówny.