Ponad osiem lat temu – jesienią 2013 r. – do kurii diecezji radomskiej zgłosił się mężczyzna i oskarżył znanego duchownego o wykorzystywanie seksualne. Jednak żadne dochodzenie kanoniczne nie ruszyło. Kuria „obudziła” się dopiero w roku 2019, gdy wpłynęło do niej zawiadomienie od innej osoby, która o wykorzystaniu poinformowała także wiele innych instytucji, a te zawiadomiły prokuraturę. Księdza błyskawicznie odsunięto od pracy, a dziś trwa w diecezji postępowanie wobec jego osoby.
Sprawę z roku 2013 przebadała pod kątem ewentualnych zaniedbań ówczesnego ordynariusza radomskiego bp. Henryka Tomasika Stolica Apostolska i dopatrzyła się nieprawidłowości. I choć tego faktu ani ewentualnych sankcji wobec hierarchy do dziś nie podano do wiadomości publicznej (zawiadomiono jedynie pokrzywdzonych i sygnalizujących zaniedbania), to z listu, jaki od biskupa otrzymał jeden z poszkodowanych, wynika, że byłemu ordynariuszowi radomskiemu nakazano przeproszenie mężczyzny, którego zgłoszenie zostało zlekceważone.
W liście, którego treść poznała „Rz”, trudno dopatrzyć się skruchy. W liczącym cztery zdania tekście biskup przeprasza „za zaistniałą sytuację” i tłumaczy, że nie mógł wszcząć postępowania kanonicznego, bo nie dostał dokumentu, który by to umożliwiał. Wyjaśnia, że kiedy po latach go otrzymał, natychmiast rozpoczął odpowiednie procedury. Nie ma tam autentycznych przeprosin i stwierdzenia, że owa „zaistniała sytuacja” nigdy nie powinna była się zdarzyć. Pomimo dochodzenia Watykanu nie bierze na siebie odpowiedzialności. Jest za to tłumaczenie się i przerzucanie odpowiedzialności na jakąś bliżej nieokreśloną osobę.
Czytaj więcej
Uruchomiony proces oczyszczania Kościoła, wyciągania konsekwencji wobec winnych zaniedbań musi zejść niżej. Z poziomu hierarchii na poziom kanclerzy kurii, notariuszy, proboszczów – to w wielu przypadkach ludzie, którzy wiedzieli, lecz udawali, że niczego nie widzą.
To niejedyny taki przypadek, gdy ukarani hierarchowie nie dostrzegają w swych działaniach winy. Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź po tym, jak go ukarano i nakazano mu opuszczenie archidiecezji gdańskiej, dał się wybrać na sołtysa rodzinnej wsi. Na pytanie dziennikarza, czy ma sobie coś do zarzucenia w sprawach dotyczących wykorzystywania seksualnego, odparł, że nie.