To może się przerodzić w wojnę w pełnej skali – przestrzega między innymi ONZ. Od poniedziałku z rządzonej przez radykalny Hamas Strefy Gazy dziennie wystrzeliwanych jest około 0,5 tys. rakiet. Izrael odpowiada setkami nalotów, których celem są dowódcy palestyńskiego Hamasu oraz „infrastruktura terrorystów". W czwartek pod wieczór armia izraelska podała, że zbombardowała ośrodek, w którym obradowała komórka hamasowskiego wywiadu.
Chwilę wcześniej rakieta wystrzelona ze Strefy Gazy przeleciała aż pod Ejlat, kurort nad Morzem Czerwonym. To 250 km, największy zasięg, jaki osiągnęła palestyńska rakieta. Do zamknięcia tego numeru „Rzeczpospolitej" liczba zabitych w konflikcie wynosiła co najmniej 87 w Strefie Gazy i siedem w Izraelu. Konflikt zaczął się tydzień temu od zamieszek w Jerozolimie, wywołanych próbą eksmisji kilku palestyńskich rodzin ze wschodniej części miasta.
Dowiedz się więcej: Wkroczą czy nie wkroczą do Gazy
Wojna na całego rozpoczęłaby się, gdyby do Strefy Gazy weszli izraelscy żołnierze. O ewentualnej operacji lądowej dyskutowała w nocy ze środy na czwartek rządowa rada bezpieczeństwa. Na razie wciąż jest to jedna z opcji, choć dziennikarze publicznej telewizji izraelskiej pisali w czwartek rano w mediach społecznościowych, że dowódcy armii mają lada moment przyjąć plany operacji lądowej. Na pogranicze ze Strefą Gazy przerzucano kolejne oddziały i ciężki sprzęt. Trwa mobilizacja żołnierzy rezerwy.
– Nie wiadomo jeszcze, jaka zapadnie ostatecznie decyzja. Ale mogę powiedzieć, że Izrael ma odpowiednie siły w kilku strategicznych miejscach na swoim terytorium do tego, by przeprowadzić operację lądową, jeżeli zostanie uznana za konieczną – mówił „Rzeczpospolitej" w nocy ze środy na czwartek Efraim Halevy, były szef Mosadu, izraelskiego wywiadu.