Christopher Stokes: Rosjanie niszczą szpitale w Ukrainie. Robi tak jeszcze tylko Izrael

To jest wojna totalna. Jedna z najbrutalniejszych, jakie widziałem – mówi szef brukselskiego biura Lekarzy bez Granic Christopher Stokes, który w ostatnim ćwierćwieczu był świadkiem kilkunastu konfliktów na świecie

Publikacja: 25.03.2025 04:13

Lekarze bez Granic ratują ciężko rannego Ukraińca w wagonie specjalnego pociągu

Lekarze bez Granic ratują ciężko rannego Ukraińca w wagonie specjalnego pociągu

Foto: MSF

1000, 1500 zabitych po stronie rosyjskiej dziennie, ogromne straty także po stronie ukraińskiej: starcia w Ukrainie porównuje się do najgorszych faz pierwszej wojny światowej, bitwy nad Sommą czy pod Verdun. 

Pracuję dla Lekarzy bez Granic od przeszło ćwierć wieku. Byłem w Azerbejdżanie, Afganistanie, Czeczenii, Angoli, Rwandzie, Kosowie, Libanie, Strefie Gazy i Syrii. Ta wojna jest jedną z najbrutalniejszych, jakie widziałem. Pamiętam, jak się zaczęło. Poleciałem do Kijowa 20 lutego 2022 roku, aby rozmawiać o współpracy z ukraińskim Ministerstwem Zdrowia. To była niedziela. W nocy ze środy na czwartek obudziły mnie przelatujące nad głową rosyjskie migi. A więc wojna. Zostałem w Ukrainie przez niemal dwa lata, a i później regularnie tam wracałem. Widok żołnierzy wychodzących z okopów i biegnących we mgle naprzeciw ostrzałowi wroga: takie sceny, jakby żywcem wzięte z pierwszej wojny światowej, widywałem wcześniej w starciach między Azerbejdżanem i Armenią w 1993, 1994 roku. Pamiętam też szturm afgańskich kawalerzystów z maskami przeciwgazowymi na twarzy w 1996 roku. Ale w Ukrainie śmierć w wojnie pozycyjnej to jest codzienność, a nie coś wyjątkowego. I tak już czwarty rok. Całe miasta są zamieniane w ruiny. Co prawda w Strefie Gazy wojska izraelskie także pustoszą zabudowania, zniszczenia są niewyobrażalne. Tam mamy jednak do czynienia z wojną asymetryczną: jedna strona jest uzbrojona po zęby w skali iście przemysłowej, druga w dużo mniejszym stopniu. Tutaj ścierają się dwie ogromne machiny wojenne. 

To przekłada się też na ogromne cierpienie ludności cywilnej...

Tylko że w czasie wojny zniszczenie można siać w różny sposób. Nawet przeprowadzenie ludobójstwa ludności cywilnej nie wymaga wyrafinowanej techniki wojskowej. Niestety, wystarczy dobra organizacja. W Rwandzie w 1994 roku każdego dnia ginęło 15, 20, 30 tysięcy ludzi. Byli zabijani przy użyciu zwykłych maczet. W Ukrainie jest inaczej. Zaczęliśmy tam naszą pomoc od wsparcia ewakuacji rannych pociągami. Mieliśmy nasze bazy we Lwowie, w Iwano-Frankowsku. W tamtym czasie linia frontu bardzo szybko się przesuwała. To przekładało się na duże straty ludności cywilnej. Szczególnie tam, gdzie na okupowanych terenach – według relacji – Rosjanie zachowywali się bardzo brutalnie.

Czytaj więcej

Chrzest w Buczy. „To nie jest dla nas przeklęte miejsce”

Widzieliśmy to na przykład w Buczy i innych miejscowościach na północ od Kijowa, gdzie pojawiliśmy się zaraz po wycofaniu się rosyjskich wojsk. Poziom zniszczenia był szokujący. Ciała leżały na ulicach. Wszędzie były miny. Ludzie opowiadali nam o egzekucjach, o osobach, które Rosjanie porwali, wycofując się. Ci, których pozostawili, wpadli w głęboką traumę. Naszą rolą, jako medycznej organizacji humanitarnej, nie jest stwierdzanie, czy mamy do czynienia ze zbrodnią wojenną. Od tego są odpowiednie instytucje międzynarodowe i sądy. Ale to, co widzieliśmy przez pryzmat naszych pacjentów, jest zatrważające.

Rosjanie ich torturowali?

Opowiadali nam o warunkach, w jakich byli przetrzymywani. Często w ciemnych piwnicach, z fatalnym wyżywieniem. Wielu wymagało pomocy dentystycznej, bo rosyjscy żołnierze umyślnie wybijali im zęby. Ludzie często opowiadali nam, że byli bici. A przecież chodziło o zwykłych cywilów, a nie osoby walczące z Rosjanami.

Rosjanie chcą terrorem zmusić Ukraińców do podległości?

Byłem w Chersoniu zaraz po wycofaniu się stamtąd żołnierzy. Rozmawiałem z ludźmi, którzy przeżyli rosyjską okupację. Jedni mówili mi, że mogli dość swobodnie się poruszać, pojechać do szpitala czy apteki po leki, choć oczywiście napotykali na punkty kontrolne. Ale inni, którzy byli z odmiennej wioski czy dzielnicy, mieli zupełnie inne doświadczenie. Przez dziewięć miesięcy w zasadzie musieli pozostawać w domu. I to nawet gdy cierpieli na poważne, przewlekłe choroby. Osoby starsze, choćby z cukrzycą, pozostawały bez leków. Wszystko zależało od tego, jaki rosyjski dowódca sprawował kontrolę nad danym terenem. Trudno tu było rozpoznać po stronie Rosjan jakąś strategię, metodę działania. Tak jakby nie było jakichś odgórnych zaleceń. Najgorzej jest jednak w chwili, gdy rosyjska ofensywa przyspiesza. Ludzie muszą wtedy dokonywać dramatycznych wyborów: porzucać dorobek życia czy zostać, ryzykując, że wpadną pod kontrolę Rosjan. Mieliśmy taki dramatyczny przypadek w okolicach Pokrowska. 70-letnia kobieta szykowała się do samobójstwa. Nie wiedziała: uciekać czy zostać? W ostatniej chwili uratowaliśmy ją. Inni po prostu uciekają, w miarę jak się front przesuwa, bo ich dom, mieszkanie zostało zbombardowane. Często nie mają gdzie się podziać.

Ukraińcy w żadnym wypadku nie popełniają zbrodni, które obciążają Rosjan?

Jako Lekarze bez Granic nie stajemy po żadnej ze stron. Jednak ta wojna jest jedną z tych rzadkich wojen, w których nie jesteśmy dopuszczeni na drugą, w tym przypadku rosyjską, stronę. Na przykład w Afganistanie regularnie przekraczałem linię frontu. To był czas, kiedy talibowie jeszcze nie zdobyli władzy, bronili się. Ale mimo to pozwalali prowadzić nam naszą misję na kontrolowanym przez siebie terenie. Podobnie jak Amerykanie. Mogliśmy też przenosić rannych na drugą stronę frontu, jeśli taka była potrzeba. W naszym szpitalu w Kunduz leżeli zarówno żołnierze regularnej armii, jak i talibowie. Podobnie było w czasie wojny w Angoli: pracowaliśmy po obu stronach frontu. 

Dlaczego Rosjanie nie wpuszczają Lekarzy bez Granic?

Nigdy nam tego nie powiedzieli. Domyślam się, że chcą mieć pełną kontrolę nad zajętymi terytoriami, nie chcą, by kręciły się tam niezależne podmioty niosące pomoc. Inną wyjątkową rzeczą w tej wojnie jest liczba zniszczonych przez Rosjan szpitali, ambulatoriów, przychodni. Jest ich tak wiele, że bardzo trudno uciec przed wrażeniem, że jest to działanie celowe, na rozkaz. Tym bardziej że dziś wojsko używa bardzo precyzyjnej broni, więc trafienie w jakiś cel jest wynikiem świadomej decyzji, a nie przypadku. We współczesnych wojnach spotkałem się z czymś podobnym jeszcze tylko w Strefie Gazy, gdzie Izraelczycy także niszczyli szpitale.

Coraz częstszym działaniem Rosjan jest tzw. podwójne uderzenie. Chodzi o to, że kiedy pocisk uderzy w zabudowanie, targ, szpital, ludność cywilną, po chwili przylatuje dron, aby zobaczyć, czy już przyjechały karetki, ratownicy. I wtedy nadlatuje drugi pocisk, aby ich zabić. To stawia nas przed okrutnym dylematem: zostawić potrzebujących, czasem umierających czy też ryzykować życie woluntariuszy, lekarzy.

Owszem, w Afganistanie Amerykanie też zniszczyli w Kunduz jeden z naszych szpitali. Upubliczniliśmy ten straszny atak, na szczęście nigdy się nie powtórzył. Amerykanie powiedzieli, że to był wypadek, a nawet stwierdzili, że „nawet gdyby Osama bin Laden był leczony w szpitalu, to byśmy go nie zbombardowali”. Czy to prawda, czy nie – tego nigdy się nie dowiemy! Innym coraz częstszym działaniem Rosjan jest tzw. podwójne uderzenie. Często stykaliśmy się z tym w Syrii ze strony rosyjskich wojsk, a teraz widzimy to w Ukrainie. Chodzi o to, że kiedy pocisk uderzy w zabudowanie, targ, szpital, ludność cywilną, po chwili przylatuje dron, aby zobaczyć, czy już przyjechały karetki, ratownicy. I wtedy nadlatuje drugi pocisk, aby ich zabić. To stawia nas przed okrutnym dylematem: zostawić potrzebujących, czasem umierających czy też ryzykować życie woluntariuszy, lekarzy.

Co to mówi o Rosjanach?

Że mamy do czynienia z wojną totalną. Bo przecież nie dotyczy to tylko szpitali. W 2022 roku byliśmy na dzień przed bombardowaniem przez Rosjan stacji kolejowej w Kramatorsku: setki ludzi czekało na ewakuację pociągami, gdy uderzył w nich rosyjski pocisk. Skoro niszczone są szpitale, staramy się budować przenośne kliniki. Ale i z tym jest problem, bo rosyjskie drony dostają się coraz głębiej za linię frontu. Ogranicza nam to dostęp do ludzi, którym chcemy pomagać, bo strefa wojny jest głębsza. Mieliśmy też wiele przypadków bardzo dobrze oznaczonych karetek pogotowia, które zostały trafione. Nie wiemy, czy celowo, ale jest to rosnący problem. Mimo to próbujemy ewakuować rannych z rejonu frontu w głąb Ukrainy, do Kijowa czy nawet Lwowa. W ubiegłym roku udało nam się w ten sposób przewieźć przeszło 15 tysięcy osób. Wiele z nich jest w tak złym stanie, że musimy ich intubować i podawać środki uspokajające. Ale za każdym razem staje przed nami trudny wybór, jak blisko frontu możemy się zbliżyć, aby zabrać potrzebujących. To jest bardzo niebezpieczne. Szpital w Berdiańsku, szpital w Bachmucie, w których pracowaliśmy, nie istnieją. Pamiętam, jak w jednej z klinik ustalałem z ordynatorem zasady naszej współpracy, ale już tydzień później jej nie było. 

Czytaj więcej

Ołeksandr Szczur: Nasz film „Bucza” nie będzie łatwy dla Rosjan. Zobaczą swoje zbrodnie, a nie propagandę

Te warunki przekładają się na ogromne wycieńczenie tych Ukraińców, którzy pozostali blisko frontu?

PTSD, zespół stresu pourazowego, jest bardzo rozpowszechniony. Ludzie są wycieńczeni. Czwarty rok ciągle słyszą alarmy przeciwlotnicze czy charakterystyczny hałas zbliżającego się drona. Dziś właściwie każdy, kogo poznałem, stracił kogoś bliskiego w tej wojnie. 

Ukrainie grozi wybuch epidemii?

Wracają choroby, które w Europie zostały w znacznym stopniu pokonane, jak gruźlica. Ale powszechny jest w ogóle rozwój chorób chronicznych. Dzieje się tak, bo skoro szpitali jest coraz mniej, także droga do tych, które pozostały, jest dla wielu lekarzy coraz dłuższa. Z powodu rosyjskich dronów i nalotów jazda samochodami czy busikami jest niebezpieczna, więc trzeba zapłacić za nią więcej. Osoby starsze często nie mają na to pieniędzy, więc zamiast się leczyć, zostają w domu. Widzimy coraz więcej zgonów z powodu nadciśnienia czy cukrzycy. Ale też coraz więcej problemów psychicznych z powodu izolacji ludzi. Staramy się organizować tzw. kliniki mobilne, aby przyjść z pomocą tym osobom. Ale to ma też dla nich bardzo ważny wymiar psychologiczny. Pamiętam, jak kiedyś w takiej naszej klinice rozmawiałem z kilkoma starszymi kobietami. Mówiły mi: zostańcie, to jest jedyny moment, kiedy możemy z kimś porozmawiać.

W jaki sposób zdobywają one zatem jedzenie?

My w Lekarzach bez Granic nie zbliżamy się bezpośrednio w okolice frontu. Ale na podobne ryzyko decydują się woluntariusze ukraińscy. Jestem pełen podziwu dla ich odwagi, dla siły ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego. To są zwykli ludzie: jeden, z którym rozmawiałem, był wcześniej dziennikarzem. Inny zajmował się kładzeniem paneli słonecznych. A teraz ryzykują życie – bo wielu z nich ginie – aby nieść pomoc starszym osobom, które bez tego po prostu by nie przetrwały. 

Przeszło trzy lata takich okrucieństw nie skonsolidowało ukraińskiego społeczeństwa?

Od 2022 roku zauważyliśmy, że w naszym zespole [jego liczebność to kilkaset] ludzie coraz częściej używają języka ukraińskiego i zmieniają swoje imiona na ukraińskie. Bucza i poważne naruszenia praw człowieka, jakie miały tam miejsce, miały duży wpływ na ukraińskie społeczeństwo. 

Donald Trump groził wycofaniem amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy, w tym obrony przeciwpowietrznej. Co by to oznaczało dla ludności cywilnej?

Spędziłem dwie zimy w Ukrainie w trakcie tej wojny. Ogromnym problemem jest systematyczne bombardowanie przez Rosjan infrastruktury energetycznej. To powoduje, że nie tylko ludzie marzną, ale często w ogóle nie mogą funkcjonować. W Kijowie wiele starszych osób żyje w komunistycznych wieżowcach. I kiedy nie działa winda, po prostu nie wychodzą z domu. Brak prądu często powoduje także, że nie da się pompować wody do mieszkań. Niszczenie infrastruktury energetycznej to złamanie konwencji genewskiej o ochronie osób cywilnych w czasie wojny, podobnie jak niszczenie szpitali czy blokowanie do nich dostępu na terenach okupowanych. Niewiele jest wojen, które są świadkami systematycznego niszczenia kluczowej dla przetrwania ludności cywilnej infrastruktury.

1000, 1500 zabitych po stronie rosyjskiej dziennie, ogromne straty także po stronie ukraińskiej: starcia w Ukrainie porównuje się do najgorszych faz pierwszej wojny światowej, bitwy nad Sommą czy pod Verdun. 

Pracuję dla Lekarzy bez Granic od przeszło ćwierć wieku. Byłem w Azerbejdżanie, Afganistanie, Czeczenii, Angoli, Rwandzie, Kosowie, Libanie, Strefie Gazy i Syrii. Ta wojna jest jedną z najbrutalniejszych, jakie widziałem. Pamiętam, jak się zaczęło. Poleciałem do Kijowa 20 lutego 2022 roku, aby rozmawiać o współpracy z ukraińskim Ministerstwem Zdrowia. To była niedziela. W nocy ze środy na czwartek obudziły mnie przelatujące nad głową rosyjskie migi. A więc wojna. Zostałem w Ukrainie przez niemal dwa lata, a i później regularnie tam wracałem. Widok żołnierzy wychodzących z okopów i biegnących we mgle naprzeciw ostrzałowi wroga: takie sceny, jakby żywcem wzięte z pierwszej wojny światowej, widywałem wcześniej w starciach między Azerbejdżanem i Armenią w 1993, 1994 roku. Pamiętam też szturm afgańskich kawalerzystów z maskami przeciwgazowymi na twarzy w 1996 roku. Ale w Ukrainie śmierć w wojnie pozycyjnej to jest codzienność, a nie coś wyjątkowego. I tak już czwarty rok. Całe miasta są zamieniane w ruiny. Co prawda w Strefie Gazy wojska izraelskie także pustoszą zabudowania, zniszczenia są niewyobrażalne. Tam mamy jednak do czynienia z wojną asymetryczną: jedna strona jest uzbrojona po zęby w skali iście przemysłowej, druga w dużo mniejszym stopniu. Tutaj ścierają się dwie ogromne machiny wojenne. 

Pozostało jeszcze 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Negocjacje w Rijadzie. Skąpe wyniki i wielkie żądania Kremla
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Konflikty zbrojne
Biały Dom informuje o porozumieniu między Rosją a Ukrainą. Chodzi o Morze Czarne
Konflikty zbrojne
Jak Ukraińcy podchodzą do propozycji USA ws. zawieszenia broni? Wyniki sondażu
Konflikty zbrojne
Generał Waldemar Skrzypczak o rozmowach USA-Rosja. „Nie wierzę Amerykanom”
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Konflikty zbrojne
Ukraina, Rosja i USA: powolne negocjacje w Rijadzie
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście