Największą zagadką w trzydniowym (20–22 lutego) programie pobytu Joe Bidena w naszym kraju jest to, czy choć na chwilę przekroczy polsko-ukraińską granicę. Tego ze względów bezpieczeństwa zapewne nie będzie wiadomo do końca. Jednak jeszcze bardziej od konieczności ochrony prezydenta liczy się tu wymiar symboliczny podobnego gestu.
Biden od początku wojny wyznaczył dwie czerwone linie, których pod jego rządami Ameryka nie przekroczy. Pierwsza zakłada, że Stany nie dadzą Ukraińcom środków, które pozwoliłyby im na zaatakowanie Rosjan na terenie ich własnego kraju.
Po drugie, Amerykanie nie wypowiedzą bezpośrednio wojny Rosji. Pojawienie się amerykańskiego przywódcy na ukraińskiej ziemi mogłoby zaś zostać zrozumiane jako podważenie tej drugiej zasady.
Czytaj więcej
USA nie dadzą Ukraińcom środków do decydującego natarcia w obawie, że Rosja odpowie bronią jądrową. A Putin długo nie straci wiary w wygraną.
Jednak w Kijowie taka wstrzemięźliwość ze strony Bidena może zostać odczytana jako znak czegoś gorszego: Biały Dom pogodził się z tym, że wojna będzie trwała przez lata, a zdecydowane i bliskie zwycięstwo Ukrainy staje się mało realne.