- Zajmujemy nowe pozycje w Kreminnej i ostrzeliwujemy Terny… Byliśmy tam niedawno – poinformował ze smutkiem jeden z rosyjskich mundurowych wideoblogerów.
W nocy z piątku na sobotę dowództwo rosyjskiej armii wydało wreszcie długo oczekiwany rozkaz do odwrotu z Łymanu, osaczanego przez oddziały ukraińskie. Wcześniej generałowie prawdopodobnie nie chcieli porzucać miejscowości, by nie psuć piątkowych, pompatycznych uroczystości na Kremlu z powodu ogłoszenia aneksji części ukraińskiego terytorium.
Niewielki, 20-tysięczny Łyman jest znacznym węzłem kolejowym i jako taki częścią aglomeracji Sławiańska, leżącego około 20 kilometrów na południowy zachód. Osłania też dużą przeprawę na północny brzeg rzeki Doniec. Sławiańsk zaś stanowi jedno z najważniejszych ogniw ukraińskiej obrony Donbasu.
Wycofanie się – a raczej ucieczka – Rosjan odbywało się pod bezpośrednim ostrzałem ukraińskich wojsk, które pozostawiło około półtora kilometrowe wyjście z „kotła” – prawdopodobnie by nie wdawać się w ciężkie walki z obrońcami w zabudowie. Nie wiadomo ilu Rosjan zginęło, jak też ilu wzięto do niewoli. Cały czas trwa oczyszczanie terenu. Część rosyjskich żołnierzy przebrała się bowiem w ukradzione, cywilne ubrania i teraz próbuje się skryć w lesistym terenie. Po tamtejszych duktach leśnych i polnych drogach krążą ukraińskie samochody wojskowe wyposażone w głośniki, przez które wzywają Rosjan do poddawania się. Prawdopodobnie by dodatkowo nie straszyć wrogich żołnierzy wezwanie odczytują kobiety o łagodnych głosach.
Na razie wiadomo jedynie, że Rosjanie zostawili za sobą „niezliczoną ilość sprzętu”, ale nikt go jeszcze nie policzył, bo nie było czasu. Atakujący zidentyfikowali jedynie szczątki zestrzelonego w rejonie Łymanu rosyjskiego nowoczesnego wielozadaniowego bombowca Su34. Nie wiadomo jednak kiedy trafiono maszynę wartą 36 mln dolarów.