– W nocy z niedzieli na poniedziałek nie mogłem spać. Naliczyłem 90 wystrzałów artyleryjskich. To było straszne, bardzo straszne. Pociski wybuchały gdzieś daleko. Mam krewnych w Staromychajliwce, to tuż przy linii frontu. Mówią, że to z naszej strony padają strzały. Od kilku dni prowokują. Gdyby ukraińska armia odpowiedziała, nie byłoby pewnie już mojego domu – relacjonuje „Rzeczpospolitej" mieszkaniec Doniecka, który prosi o zachowanie anonimowości. – Tu ludzie nie udzielają się, starają się nie rozmawiać z nieznajomymi, nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz, a bardzo dużo jest kapusiów. Jeżeli doniosą, że sympatyzuję Ukrainie, wywiozą mnie w nieznanym kierunku – mówi.