Podczas orędzia telewizyjnego z okazji wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej Boris Johnson starał się zarazić swoich rodaków nadzieją, jaką ma przynieść brexit. Cieszył się z tego, że jego kraj wreszcie odzyskał swoją suwerenność, odrzucił zewnętrzną ingerencję w sprawy migrantów, działanie portów, kwoty połowów, podpisywanie umów handlowych. Z dumą stwierdzał, że od teraz prawa i zasady będą nakładane wyłącznie po to, by służyć obywatelom jego ojczyzny. Przekonywał, że w ciągu ostatnich 50 lat Unia Europejska wyewoluowała w kierunku, który nie służy już Brytyjczykom. Brexit to świt nowej ery, gdy Wielka Brytania się wzmocni i nabierze nowych sił.
Warto przyjrzeć się tej wypowiedzi – prawie wszystkie z użytych przez Johnsona argumentów pojawiają się w retoryce Zjednoczonej Prawicy. Od argumentów godnościowych, suwerennościowych i antyimigranckich po twierdzenie, że unijne prawo służy innym, nie zaś Brytyjczykom. Właściwie brakowało tylko wskazania, że Unia chodzi na pasku Niemców, a mielibyśmy przegląd stałych argumentów używanych przez przeciwników UE. Podobnie brzmią przecież wypowiedzi europosłów Zjednoczonej Prawicy w Parlamencie Europejskim o tym, że Polska jest krytykowana, bo przestała się trzymać niemieckiej nogawki, bo nie chciała przyjmować imigrantów, albo wypowiedź prezydenta, który stwierdził, że nikt nie będzie w obcym języku pouczał nas o naszym ustroju. To ten sam arsenał retoryczny, który wykorzystuje Johnson.
Spora część komentatorów po prawej stronie oburza się takimi porównaniami, przekonując, że krytyka Unii, którą można spotkać w wypowiedziach polityków prawicy, wcale nie oznacza chęci jej opuszczenia, a polexit jest cynicznym argumentem mającym delegitymizować wszelką krytykę. Unię należy i można krytykować. Sęk w tym, że Wielka Brytania pokazała, że totalna krytyka prowadzi do powstania tak silnej antyunijnej emocji, że może się to zakończyć rozstaniem ze Wspólnotą.
Premier Mateusz Morawiecki zapewnia, że polexit jest niemożliwy. Jestem gotów uwierzyć, że zarówno premier Morawiecki, jak i prezes Jarosław Kaczyński nie wyobrażają sobie Polski poza UE. Tyle tylko że prócz chęci są jeszcze konsekwencje czynów. Na użytek bieżącego sporu politycznego PiS zmienia Brukselę i Berlin w chłopców do bicia, winnych wszystkim naszym problemom. Pakując Polskę w awanturę z Unią Europejską o reformę sądownictwa, doprowadza do konfliktu, którego konsekwencje trudno jest dziś przewidzieć. Dlatego lepiej by było, gdyby premier, zamiast przekonywać słowami, prowadził taką politykę, która sprawi, że polexit będzie niemożliwy.