Państwowa Komisja Wyborcza uznała, że z powodu koronawirusa i kłopotów organizacyjnych nie było możliwości głosowania w wyborach prezydenckich. Część prawników uważa jednak, że nie jest to stan równoznaczny z sytuacją, w której nie ma kandydatów, na których można oddać głos, a marszałek Sejmu powinien rozpisać nowe wybory. Ich zdaniem taką decyzję mógł podjąć jedynie Sąd Najwyższy. Dla innych to, że wybory nie doszły do skutku, jest oczywistą przesłanką tego by trzeba je było zorganizować raz jeszcze.
Nie będę tu rozstrzygał, czy PKW miała rację czy nie, warto jednak na sprawę popatrzeć z politycznego punktu widzenia. Prawo nie przewiduje bowiem sytuacji, w której wybory po prostu się nie odbywają. Dlatego też – jeśli nikt decyzji PKW nie zaskarży – tę prawną dziurę zasypią politycy, sankcjonując nową sytuację swoimi decyzjami. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek wyznaczy wybory w nowym terminie, a Sejm i Senat przyjmą zmiany w kodeksie wyborczym. I to właśnie one staną się osią sporu.
Najbardziej prawdopodobnym na dziś scenariuszem jest przeprowadzenie wyborów hybrydowych – powołanie normalnych komisji wyborczych wraz z umożliwieniem głosowania korespondencyjnego osobom z największym ryzykiem zakażenia wirusem. To rozwiązanie ryzykowne, ale zrozumiałe. Ryzykowne, bo nie wiemy, jak dalej będzie przebiegać epidemia. Ale zrozumiałe, bo Polacy po prostu oswoili się z koronawirusem. Z przeprowadzonego przez IBRiS sondażu wynika, że większość ankietowanych chciałaby jak najszybszego powrotu do normalności, zniesienia restrykcji w handlu i usługach.
Czy uda się jednak znaleźć taką formułę wyborów, którą zaakceptuje zarówno obóz rządzący, jak i opozycja? Po spotkaniu z Jarosławem Gowinem wolę współpracy wyraził marszałek Senatu Tomasz Grodzki. To daje nikłą nadzieję na to, że formuła nowych wyborów zostanie ustalona wspólnie. Sęk w tym, że PiS, czemu dało w ostatnich tygodniach dowód, najbardziej lubi niespodziewane wrzutki i polityczną konfrontację zamiast szukania porozumienia.