Rafał Trzaskowski deklaruje, że „nie ma wroga na opozycji", a jego przeciwnikiem będzie w kampanii przede wszystkim prezydent Andrzej Duda. To szlachetne stwierdzenie, lecz niestety kompletnie fałszywe. W centrum sceny zrobił się bowiem taki tłok, że trzeba mocno pracować łokciami, jeśli się chce z tego miejsca dojść do drugiej tury.
Precyzyjne badania wykonywane przez różne firmy sondażowe pokazują, że prezydent Polski, zdaniem jej obywateli, powinien być „mężczyzną w średnim wieku, niezbyt postępowym, ale za to opiekuńczym". Ot, ideał ojca rodziny. Dobrze też, jeśli nie będzie miał zbyt wyrazistych czy – broń Boże! – radykalnych poglądów w żadnej sprawie. To dlatego PiS stara się zrobić z kandydata Koalicji Obywatelskiej ekstremistę ruchów LGBT, choć to misja skazana raczej na niepowodzenie.
Po wycofaniu z wyścigu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej mamy więc już samych „ojców rodziny" do wyboru, nawet jeśli w przypadku Roberta Biedronia będzie to rodzina niestandardowa. To zresztą jest jedną z przyczyn, dla których czas zagrożenia pandemią okazuje się dla kandydata Lewicy mało łaskawy. Nie jest to moment na rozwiązania niestandardowe.
Jakie są więc różnice między kandydatami politycznego centrum, którzy chcą wejść do drugiej tury razem z urzędującym prezydentem? Programowo nie ma właściwie żadnych. Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Trzaskowski politycznie się od siebie nie różnią w znaczący sposób. No, może kandydat KO jest nieco mniej konserwatywny, a przynajmniej tak się przedstawia, skutecznie wyrzucając ze stawki Biedronia.
W tej sytuacji różnice trzeba sobie wypracować. Szymon Hołownia uważa za swoją wielką zasługę fakt, że jest kandydatem niepartyjnym. Rafał Trzaskowski z kolei podkreśla swe doświadczenie samorządowca. Władysław Kosiniak-Kamysz jak na razie pomysłu nie ma. A skoro różnice są kosmetyczne, na znaczeniu zyskuje polityczne zaplecze, pomoc struktur partyjnych i sympatia mediów. I właśnie dlatego największe szanse na wybicie się z miękkiego centrum ma kandydat KO.