Trzeciej tury nasz kraj by nie przeżył – ironizował kilka dni temu założyciel satyrycznego serwisu informacyjnego Aszdziennik Rafał Madajczak. Rzeczywiście, emocje przed II turą wyborów prezydenckich są niebywałe. Rzut oka na media społecznościowe pokazuje, jak sympatykom to jednej, to drugiej strony puszczają nerwy, pojawiają się delikatne poszturchiwania i niedelikatne wulgaryzmy. Również politycy nie przebierają w słowach, a czasem – niestety – również w gestach. Każda ze stron przekonuje, że to ona jest ofiarą agresji – na dowód załączając filmiki lub zdjęcia podartych albo zamalowanych banerów, na których wypisano obraźliwe słowa. Coraz bliżej do sytuacji, w której emocje wymkną się spod kontroli.
I właśnie dlatego, choć formalnie coś takiego nie istnieje, może dojść do trzeciej tury wyborów. Przy prognozowanej niewielkiej różnicy głosów oddanych na obu kandydatów prawdopodobne jest, że przegrany lub jego zwolennicy nie pogodzą się z wynikiem i wraz z wyborczymi protestami spór przeniesie się do Sądu Najwyższego. To właśnie postępowanie przed tym trybunałem stałoby się ową trzecią turą.
Powodów do skarg nie będzie brakować – czy to ekspresowo krótki termin, który upłynął od przyjęcia nowych przepisów do rozpisania nowych wyborów, a potem do pierwszej tury, czy też problemy z dopisywaniem się do list wyborców za granicą oraz niejasności w przyjmowanych naprędce przepisach.
Jeśli jednak rozbujamy emocje, to czy i decyzja Sądu Najwyższego nie będzie kwestionowana? Czy i po trzeciej turze nie będzie jakiejś dogrywki? Byłoby to dla naszej nieokrzepłej wciąż demokracji sporym ryzykiem. Dlatego, by uniknąć kolejnego kryzysu ustrojowego i konstytucyjnego, warto już teraz zaapelować do wszystkich o powściągliwość. Do wszystkich, ale przede wszystkim do polityków. Mobilizowanie własnych zwolenników i wzbudzanie niechęci do przeciwnika jest podstawowym narzędziem kampanijnym, lecz i ono powinno mieć swoje granice. Spór jest fundamentem polityki demokratycznej. Ale nie jest tak, że im więcej sporu, tym więcej demokracji, po przekroczeniu pewnej granicy zaczyna on zagrażać wspólnocie politycznej.
Ten apel powinny wziąć sobie do serca także media. Wiele redakcji uczestniczy w kampanii z większym zacięciem niż sami politycy. Takie upolitycznienie niezwykle obniża zaufanie do mediów jako takich. Obywatele przestają wierzyć, że to, co widzą, czytają lub słyszą, jest prawdą, a zaczynają się obawiać, że wszystkie media manipulują tylko po to, by wpłynąć na ich sympatie lub antypatie polityczne.