Michał Szułdrzyński: Koszty wysokiej frekwencji

Zwolennicy obu kandydatów są przekonani, że to wybory o wszystko, o przyszłość kraju. Ale nawet gdy poznamy zwycięzcę, emocje z nami pozostaną.

Aktualizacja: 10.07.2020 16:45 Publikacja: 09.07.2020 18:40

Michał Szułdrzyński: Koszty wysokiej frekwencji

Foto: Fotorzepa/Jakub Mikulski

Kilka dni temu prezydent podczas jednego z wieców przedstawił obecny spór polityczny w kategoriach wojny kulturowej. „Jesteśmy świadkami bezwzględnej kampanii, by wymazać naszą historię, odebrać cześć naszym bohaterom, odrzucić nasze wartości i indoktrynować nasze dzieci". Gdzie toczy się ta wojna? „W szkołach, w redakcjach, w salach posiedzeń zarządów wielkich korporacji". Jego zdaniem lewicowa rewolucja ma podeptać naszą wolność i zamknąć nam usta. „Ich celem nie jest sprawienie, by uczynić nasz kraj lepszym, ale by go zniszczyć" – grzmiał oklaskiwany przez swoich zwolenników.

Większość liberalnych komentatorów była oburzona. „W całej naszej historii nie było przemówienia, które bardziej by dzieliło nasze społeczeństwo" – komentowała dziennikarka o powszechnie znanych lewicowych sympatiach. „Prezydent ucieka od realnych problemów, od epidemii koronawirusa, od kryzysu gospodarczego, próbując wywołać wojnę kulturową" – twierdziła.

Cała sytuacja nie miała jednak miejsca w Polsce, lecz w USA. To luźne tłumaczenie fragmentów wystąpienia Donalda Trumpa z okazji Święta Niepodległości wygłoszonego w ostatnią sobotę u stóp Mt. Rushmore, w której wykuto wizerunki czterech wybitnych amerykańskich przywódców. A krytyczne zdania wypowiedziała publicystka „New York Timesa".

Trump chce przekonać, że mające się odbyć jesienią wybory prezydenckie będą sprowadzały się do wojny kulturowej – prawicy, która chce ocalić zachodnie wartości, i lewicy, która zapowiada kulturową rewolucję. Wszystko po to, by skrajnie spolaryzować społeczeństwo przed wyborami, a nic nie nadaje się do tego lepiej niż kwestie tożsamościowe, historyczne i obyczajowe.

Polaryzacja w Polsce jest dziś chyba największa od 1989 roku. Sondaż IBRiS pokazuje, że Rafał Trzaskowski może liczyć na 50,5 proc. głosów, a Andrzej Duda na 49,5 proc. Ale to stan na środowe popołudnie. Przy tak niewielkiej różnicy nawet drobne zmiany nastrojów społecznych mogą się przełożyć na to, kto zostanie prezydentem. Wciąż około 10 proc. ankietowanych nie jest pewnych (albo nie chce się przyznać), na kogo zagłosuje. Zapowiada się rekordowa frekwencja. Zwolennicy obu kandydatów są przekonani, że to wybory o wszystko, o przyszłość kraju.

Część ekspertów zachwyca się rekordową frekwencją. Pamiętajmy jednak, że jest ona efektem rozbudzania politycznych emocji. Kampania się skończy, ale emocje z nami pozostaną. W poniedziałek 10 milionów Polaków obudzi się w Polsce swych marzeń, a drugie tyle obudzi się z poczuciem przegranej. Ktokolwiek zwycięży, powinien przede wszystkim zwrócić się do wyborców przegranego.

Kilka dni temu prezydent podczas jednego z wieców przedstawił obecny spór polityczny w kategoriach wojny kulturowej. „Jesteśmy świadkami bezwzględnej kampanii, by wymazać naszą historię, odebrać cześć naszym bohaterom, odrzucić nasze wartości i indoktrynować nasze dzieci". Gdzie toczy się ta wojna? „W szkołach, w redakcjach, w salach posiedzeń zarządów wielkich korporacji". Jego zdaniem lewicowa rewolucja ma podeptać naszą wolność i zamknąć nam usta. „Ich celem nie jest sprawienie, by uczynić nasz kraj lepszym, ale by go zniszczyć" – grzmiał oklaskiwany przez swoich zwolenników.

Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich