Najgorszy jest taki sprzedawca, który sprzedać nic nie chce. Wie o tym każdy kupiec. Ale dopóki trwają negocjacje – wszystko jest przecież możliwe. Więc niech strony gorączkowo się naradzają, niech prezentują wszystkie pacholęta, których przyszłość jest zagrożona, niech źli policjanci grożą, że nic się nie uda, niech wszystkie wielbłądy zostaną wyprowadzone przed negocjacyjny namiot, hurysy odtańczą taniec brzucha, a dżygici potrząsają kindżałami. Ale potem – niech znów rozmawiają, żeby w końcu się dogadać. Taki jest, niezależnie od tego, czy oceniamy działania rządu Morawieckiego jako zdradę interesu narodowego czy jako finezyjną grę o suwerenność, nasz interes. Polska nie powinna wetować budżetu Unii, nie powinna przeciągać i opóźniać powstania Funduszu Odbudowy, bo szkodzi sobie i innym. Niech się więc premier, prezes, wicepremier i nawet minister sprawiedliwości dogadają z Unią. Na rozliczenia przyjdzie czas później.
Ten kryzys może zadecydować o być albo nie być dzisiejszej koalicji Zjednoczonej Prawicy. Nie tylko o zmianie premiera i – być może w efekcie – terminie przyspieszonych wyborów, ale także o pozycji Polski w Unii i modelu rozwoju, bo pieniądze, które wchodzą w grę, niezależnie od pogardliwych uwag różnych polityków, są naprawdę duże.
Ale to także oznacza, że w stylu bardziej lub mniej miękkim Unia wymusi na nas nowe myślenie, które już dziś obowiązuje we Wspólnocie. To jest budowanie nowych zasad i mechanizmów – i w tym sensie rację ma Zbigniew Ziobro, mówiąc, że „to nie jest Unia, do której wchodziliśmy". Nie jest. Wtedy nie było pandemii.
A teraz Ziobro i jego polityczni followersi muszą myśleć o Unii tak, jak ona zechce. Bo jeśli nie, to zostaną odpędzeni od namiotu, w którym wciąż toczą się rozmowy. Muszą więc wziąć na siebie odpowiedzialność za deal, który – mam nadzieję – zostanie w końcu zawarty.
Bronią się przed nim nie dlatego, że odbierze on Polsce suwerenność, tylko dlatego, że to im odbiera część władzy i boleśnie przypomina o tym, że w Unii są w politycznym narożniku, z którego nie słychać ich gróźb i oskarżeń. Dobrze, że Viktor Orbán w błyskawicznym trybie przyleciał we wtorek do Warszawy. Nawet jeśli uzgadnianie stanowisk miałoby się zakończyć na kolejnym szczycie przed świętami, to trudno, byle skończyło się dobrze dla nas wszystkich.