Komentarze po zakończonym w piątek szczycie UE były boleśnie przewidywalne. Obóz władzy trąbił o wielkim sukcesie, opozycja załamywała ręce nad klęską polskiej delegacji.
Obie strony padły ofiarą własnej narracji. Opozycja ostrzegała, że jeśli dojdzie do weta, rozwój wypadków może doprowadzić Polskę do katastrofy, gdy jednak do weta nie doszło, jeszcze głośniej mówiła o katastrofie. Obóz władzy również musiał się nagimnastykować: najpierw zbudował narrację o Unii, która nam chce zabrać suwerenność, wprowadzając rozporządzenie o warunkowej wypłacie funduszy (dlatego właśnie trzeba było grozić wetem), a potem, gdy z weta się wycofaliśmy, przekonywał, że kilka zdań z konkluzji Rady Europejskiej jest tejże suwerenności gwarancją. Nie kupiła tego nawet część prawicy. Antoni Macierewicz porównał autorkę kompromisu Angelę Merkel do carycy Katarzyny, co sugeruje, że kompromis wynegocjowany przez Morawieckiego to kolejny rozbiór Polski.
Dowiedz się więcej: Macierewicz po szczycie UE: Droga do likwidacji polskiej niepodległości
W trudniejszym położeniu znalazł się Zbigniew Ziobro. Jego Solidarna Polska rzuciła przed szczytem hasło „weto albo śmierć". Politycy partii, zwanej w skrócie SolPolem, pod rękę z częścią liberalnej opozycji krytykowali premiera za to, że zapisy końcowe w niczym nie ograniczają Komisji Europejskiej w blokowaniu funduszy w przypadku łamania praworządności. Ale Ziobro znalazł się w pułapce jeszcze z innego powodu. Narrację o końcu suwerenności wzięła na sztandary Konfederacja, oskarżając premiera o zdradę. Przelicytowanie narodowców byłoby jednak dla Ziobry trudne bez zerwania koalicji. Wie, że musi budować własną pozycję polityczną w kontrze do PiS, ale SolPolexit, czyli wyjście z obozu władzy, oznaczałby oddanie wszystkich narzędzi budowania swojego politycznego wpływu. Dlatego na razie zdecydował, że zostanie w rządzie, ale nie będzie się z tego cieszyć.
Szczyt nie był ani takim sukcesem, jak chce PiS, ani taką klęską, jak twierdzi opozycja. Nie był takim sukcesem, bo Polska miała za mało sił, by zablokować rozporządzenie o warunkowości budżetu, które rząd uważał za szkodliwe dla swoich interesów. W dodatku o tym, ile któremu państwu ma przypaść pieniędzy, zdecydowano już wcześniej. Równocześnie jednak Morawiecki przeszedł do historii jako trzeci polski premier – po Kazimierzu Marcinkiewiczu i Donaldzie Tusku – który doprowadził do końca trudne negocjacje budżetowe. I przywiózł z Brukseli czek na setki miliardów złotych na rozwój polskiej gospodarki. Nazywanie tego przez opozycję klęską z pewnością raduje polityczną bazę, ale nie zwiększy zaufania do obozu antyrządowego wśród bardziej umiarkowanych wyborców.