Przypominają się słowa Zbigniewa Bońka, który w wywiadzie dla „Rz", spytany, czego spodziewa się po reprezentacji na Euro, odpowiedział: „Stać ją na wszystko. Czasami sam nie wiem na co".
Słowa prezesa mówią coś o fenomenie piłki. To nie była asekuracja, tylko stwierdzenie nieuchwytnego, czego nie da się przewidzieć nawet w czasach, gdy wszystko można zmierzyć.
Boniek już raz coś takiego przeżywał. W roku 1982 Polacy rozpoczęli mundial w Hiszpanii od dwóch bezbramkowych remisów: z Włochami i Kamerunem. To nie były złe wyniki, ale w kraju przyjęto je źle. W Polsce obowiązywał stan wojenny i część dziennikarzy potraktowała remisy jako zdradę narodową lub co najmniej demonstrację polityczną.
W dniu „meczu o wszystko", z Peru, szef ekipy Włodzimierz Reczek zarządził po śniadaniu zbiórkę zawodników w strojach galowych. Przemówienie szefa odwołujące się do ambicji, honoru i patriotyzmu poprzedziło wspólne odśpiewanie hymnu.
Niektórym graczom szumiało jeszcze w głowach po wieczorze, na którym spotkali się, by przy piwie powiedzieć sobie, co było nie tak i co trzeba zrobić, żeby wygrać. Niepotrzebna im była do tego patetyczna przemowa ani Mazurek Dąbrowskiego. Sami wiedzieli, co mają robić. Polska pokonała Peru 5:1, a potem doszła do półfinału.