Skołowana Europa

Europa nigdy nie była tak zdeterminowana i skoordynowana... Im częściej prezydent Herman Van Rompuy powtarzał te słowa na szczycie w Brukseli, tym szybciej spadały notowania euro. Bo tak naprawdę to Europa dawno nie była tak skołowana

Publikacja: 12.02.2010 21:06

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Dwa tygodnie telefonów, narad i przygotowań do pierwszej zmasowanej operacji ratunkowej w historii strefy euro przyniosły jeden z najdziwniejszych planów w historii finansowej świata: nie damy Grecji pieniędzy, ale nie damy jej zbankrutować.

Nie damy jej zbankrutować, bo francuskie banki trzymają blisko 120 miliardów greckich obligacji, niemieckie zaledwie 31 miliardów, ale za to wystawiły większość ubezpieczeń dla zagrożonych kredytów. Nie damy im zbankrutować, bo to odbiłoby się czkawką europejskim bankom, zbytnio wzmocniłoby dolara i z powrotem wpędziło nas w recesję.

Pieniędzy też nie damy. Bo dawaniu nie byłoby końca. W kolejce stoją już Hiszpania, Portugalia, Irlandia i Włochy. A za nimi inwestorzy z Wall Street i londyńskiego City gotowi postawić miliony i wygrać miliardy na spadku notowań europejskich obligacji. Zanim Van Rompuy zwołałby następne spotkanie, z 380 miliardów greckiego długu zrobiłyby się już biliony.

Bruksela nie ma wielu możliwości. A te, które ma, wymagają nadzwyczajnej odwagi. Pierwsza droga to przyznanie, że stworzenie euro było błędem. Skoro tak różni ekonomiści jak Paul Krugman i Milton Friedman mówią, że to nie mogło się udać, to może faktycznie tak było. Drugie wyjście to głęboka reforma systemu i totalne podporządkowanie narodowych finansów Europejskiemu Bankowi Centralnemu. Każde z tych rozwiązań byłoby lepsze od trzeciej drogi – tej, którą przyjęła Komisja Europejska.

Bruksela gra na czas, dzięki czemu grać mogą też inni. Spekulanci grają na różnicach w ubezpieczeniu długów. Populiści grają na demontaż wolnego rynku. Amerykanie grają na wzmocnienie dolara.

My w tej sytuacji moglibyśmy pewnie wszystkim zagrać na nosie. Cieszyć się, że nie zdążyliśmy do euro. Tyle że nasz dług też zbliża się do progu bezpieczeństwa. Koszty jego obsługi rosną razem z europejskimi, a hamowanie niemieckiej i francuskiej gospodarki oznacza wzrost naszego bezrobocia.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wroblewski/2010/02/12/skolowana-europa/]blog.rp.pl/wroblewski[/link]

Dwa tygodnie telefonów, narad i przygotowań do pierwszej zmasowanej operacji ratunkowej w historii strefy euro przyniosły jeden z najdziwniejszych planów w historii finansowej świata: nie damy Grecji pieniędzy, ale nie damy jej zbankrutować.

Nie damy jej zbankrutować, bo francuskie banki trzymają blisko 120 miliardów greckich obligacji, niemieckie zaledwie 31 miliardów, ale za to wystawiły większość ubezpieczeń dla zagrożonych kredytów. Nie damy im zbankrutować, bo to odbiłoby się czkawką europejskim bankom, zbytnio wzmocniłoby dolara i z powrotem wpędziło nas w recesję.

Komentarze
Bogusław Chrabota: Zbigniewa Ziobry cyrk w budowie
Komentarze
Estera Flieger: Krym musi być ukraiński
Komentarze
Tomasz Krzyżak: Uchodźcy wciąż odzierani z godności
Komentarze
Sikorski i Duda dryfują po morzach i lądach. Co dalej z Trójmorzem?
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Niepokojący trend sondażowy dla Rafała Trzaskowskiego. Karol Nawrocki jak Andrzej Duda?