Tamten ambitny cel był jednak sformułowany na długo przed wybuchem pandemii Covid-19. Jej katastrofalne efekty gospodarcze kazały państwom członkowskim skupić się na funduszach potrzebnych, by ratować miejsca pracy, tak że nowoczesne cele – jak badania naukowe i rozwój czy właśnie wspólna europejska obrona – zeszły na dalszy plan. W tym sensie to cios dla zwolenników wspólnej europejskiej obrony, czyli przede wszystkim dla Francji.
Warto jednak pamiętać, że choć to dwa razy mniej, niż planowała Bruksela, to ciągle kilkanaście razy więcej, niż wydaje się obecnie, i nieskończenie więcej, niż wydawało się w poprzedniej perspektywie budżetowej. Bo teraz mamy pilotażowe projekty na kwotę kilkuset milionów euro, a wcześniej nie mieliśmy nic. Sam pomysł, że ze wspólnych unijnych pieniędzy można finansować obronność, był zupełnie fantastyczny i trzeba było go tak sformułować, by pokazać korzyści z projektów dla gospodarki i przemysłu zbrojeniowego. Kwota 7 mld euro unijnego wkładu powinna w realnym świecie, za pomocą dźwigni finansowej, zamienić się w 20–30 mld euro inwestycji.
Jeszcze kilka miesięcy temu Thierry Breton, unijny komisarz zajmujący się m.in. funduszem obronnym, a wcześniej przez wiele lat menedżer wysokiego szczebla w prywatnym biznesie, w rozmowie z „Rzeczpospolitą" szacował, że z kwotą 30–40 mld euro można już robić znaczące projekty w dziedzinie obrony. Te pieniądze w perspektywie 10–15 lat mają pomóc wyprodukować technologie istotne dla suwerenności Europy. Fundusz ma być zaczątkiem europejskiej współpracy w dziedzinie zbrojeń, a także doprowadzić do sytuacji, w której firmy z różnych państw członkowskich, za pieniądze swoje, swoich państw i z dodatkiem unijnych funduszy, będą produkować sprzęt używany potem w Europie. Jak mówią zwolennicy tego pomysłu: po co Europie 23 rodzaje samolotów wojskowych?
Od początku ta inicjatywa budziła podejrzliwość Amerykanów. Bo Waszyngton, owszem, chciałby, żeby jego europejscy sojusznicy wydawali więcej na wojsko. Ale nie na przemysł zbrojeniowy w UE, tylko na zakup amerykańskiego sprzętu. To dlatego USA na forum NATO ciągle podnosiły temat europejskiego funduszu i domagały się, żeby amerykańskie firmy były dopuszczone do projektów finansowanych z pieniędzy europejskiego podatnika.
Zmniejszenie funduszu unijnego jest złą wiadomością dla tych, którzy chcieli jak najszybciej budować europejskie zdolności wojskowe. Ale w żaden sposób nie może usprawiedliwiać braku współpracy w tej dziedzinie czy braku inwestycji. Fundusz od początku był pomyślany jako dodatek, katalizator współpracy w przemyśle zbrojeniowym, a nie jako zaczątek europejskiej armii. Nawet w zmniejszonej kwocie przyniesie realne korzyści. Niezależnie od niego istnieje PESCO, czyli format współpracy politycznej w dziedzinie wojskowej w UE. Państwa w nim uczestniczące, w tym także Polska, realizują wspólne projekty inwestycyjne, które mogą, ale nie muszą, korzystać z unijnego dofinansowania.