Te dni rozstrzygną o losie Białorusi na lata, może dziesięciolecia. I nie tylko jej. Wydarzeniom za naszą wschodnią granicą przypatrują się też mieszkańcy wielu autorytarnych krajów świata, od Azji Środkowej po północną Afrykę. Chcą zobaczyć, czy i oni powinni powalczyć o demokrację, bo nagrodą jest pomoc Zachodu i lepsze życie.

Niestety, w tej kluczowej chwili wielkimi nieobecnymi okazują się i Unia Europejska, i Ameryka. Ani jedna, ani druga nie wyszły poza standardowe apele do władz w Mińsku o zaniechanie przemocy i poszanowanie decyzji wyborców. Komisja Europejska zapowiedziała przegląd stanu stosunków z Białorusią i wspólną deklarację przywódców 27 państw UE, choć bez podania jakiejkolwiek daty jej przyjęcia.

Propozycję Mateusza Morawieckiego, by zwołać nadzwyczajny szczyt Unii, choćby wirtualny i ograniczony do godziny czy dwóch, poparła tylko mała Litwa. Do Swiatłany Cichanouskiej nie zadzwonili ani Angela Merkel, ani Emmanuel Macron. Pozostawiona bez wsparcia główna rywalka Aleksandra Łukaszenki uległa szantażowi białoruskiego KGB i wyjechała z kraju. Zabrakło poważnej oferty finansowej z Brukseli, która mogłaby otworzyć drogę do kompromisu między Łukaszenką i jego oponentami. Gotowy do interweniowania na Twitterze nawet w nieistotnych sprawach Donald Trump tym razem uznał zaś najwyraźniej, że Białoruś nie zasługuje nawet na komentarz ograniczony do 280 znaków.

Ta obojętność będzie bardzo drogo kosztować Białoruś, ale wysoką cenę zapłaci za nią także Zachód. Jego kluczowy atut: promowanie wolności i praw człowieka, stanie przecież pod znakiem zapytania. A bez niego polem rywalizacji z autokratycznymi reżimami Chin, Rosji czy Arabii Saudyjskiej pozostają tylko potęga wojskowa i rozwój gospodarczy. Z takiego starcia – jak pokazują doświadczenia obecnej pandemii – Europa i Ameryka niekoniecznie wychodzą obronną ręką.

Wnioski musi też wyciągnąć Polska. Jeszcze długo pozostaniemy krajem leżącym przy granicy dwóch cywilizacji. Doceńmy cudowny zbieg okoliczności, który w 1989 roku pozwolił nam się znaleźć po właściwej stronie tej granicy. Dziś raczej by się nie powtórzył.