Zainteresowanych argumentacją odsyłam do tekstu, konkluzja była jednak prosta: jeśli mój brat, opętany ideologicznym szaleństwem, mimo próśb, gróźb i modlitw przychodzi poobcinać głowy moim bliskim, muszę go pojmać, a jeśli i to się nie uda – mam, niestety, prawo zabić mojego brata (uwaga: w sytuacji gdy on aktywnie może czynić zło, a nie gdy siedzi zamknięty w więzieniu; czym innym jest samoobrona, a czym innym prymitywna zemsta). To straszne, ale to on swoim postępowaniem nie zostawia mi wyboru. Gdyby chodziło tylko o moje życie, nie strzelałbym – niech będę ostatnią kostką domina, którą jego nienawiść przewróci. Gdyby jednak chodziło o życie innych – raczej bym się nie wahał.
Pisze to człowiek, który jeszcze dwa lata temu rozwiązałby wszystkie armie świata. Dziś z osłupieniem patrzę na to, jak w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy ów świat się zmienił. Imperialny obłęd, w jaki popadł Putin. Wybuch nienawiści w Strefie Gazy. Ale przede wszystkim to, co się dzieje w północnej Afryce i na Środkowym Wschodzie. Cezurą był dla mnie dokonany rok temu atak w Nairobi. Perfekcyjnie przygotowany, pokazał, że dziś terroryści to nie jacyś desperaci. Odpowiedzialna zań organizacja Asz-Szabab stworzyła w Somalii regularne alternatywne państwo. To nie partyzantka prymitywnych facetów z kałachami, lecz zastępy prawników i księgowych, budujących na zapleczu działań zbrojnych własny system podatkowy, administracyjny, celny, handel zagraniczny etc.
Państwo Islamskie rosnące teraz w Syrii i w Iraku to nie banda religijnych świrów, lecz zawijający się w ideologiczne szatki precyzyjni, oblatani w świecie rzemieślnicy śmierci. To wręcz nieprawdopodobne, z jaką konsekwencją ci wyuczeni w brytyjskich czy amerykańskich szkołach i wykarmieni na hamburgerach z frytkami ludzie budują teraz na gruzach najbardziej niestabilnej części świata swoje eksperymentalne Imperium Zła, profesjonalnie zarządzany Mordor. Czytając raporty o tym, jak „dilerzy" Państwa Islamskiego poruszają się w świecie finansów i mediów, jak się organizują, mam wrażenie, że zbuntowane drugie pokolenie wyrosłych na Zachodzie imigrantów postanowiło wcielić w życie schematy z filmów i gier komputerowych, wykorzystując wszystkie „zachodnie" umiejętności. Że im nie chodzi o żaden islam, że oni po prostu chcą zakosztować życia po ciemnej stronie mocy. Że świadomie dali się opętać, bo wydało im się, że to jedyny sposób, by dorwać się do korytka, do którego nie chcą ich dopuścić ich nowe ojczyzny – aby zdobyć władzę, pieniądze i fun.
Państwo Islamskie to Al-Kaida 2.0. To maszyna, której chodzi wyłącznie o władzę i kasę, nawet gdyby miało się to wiązać z eksterminacją ludzkości. Ideolodzy mogą mieć świra, miewają też swoje chore wartości. Dziś u naszych bram stają ludzie, którzy poszli dalej – usilnie chcą zrezygnować z człowieczeństwa. Niełatwo ich kochać.
Autor jest twórcą portalu Stacja7.pl