Artur Bartkiewicz: Dlaczego Elon Musk przeprowadzający wywiad z Donaldem Trumpem to zła wiadomość

Donald Trump ogłosił, że „ważny wywiad” z nim przeprowadzi Elon Musk. To trochę tak, jakby mecz reprezentacji Polski sędziować miał polski sędzia Szymon Marciniak. Przy czym Marciniak byłby pewnie w tej dwuznacznej roli bardziej obiektywny.

Publikacja: 07.08.2024 12:10

Elon Musk

Elon Musk

Foto: REUTERS/David Swanson/File Photo

Problemem nie jest to, że Elon Musk ewidentnie wolałby widzieć w roli prezydenta USA Donalda Trumpa niż Kamalę Harris czy wcześniej Joe Bidena. Jako obywatel USA ma do tego prawo, sondaże wskazują, że tak samo myśli około połowy Amerykanów. Problemem nie jest też to, że Musk ma ochotę porozmawiać z Trumpem. Problem polega na tym, że Musk porozmawia z Trumpem nie tylko jak miliarder z miliarderem czy jak darczyńca ze swoim politycznym faworytem, ale przede wszystkim jako właściciel serwisu X, czyli potężnej platformy kształtującej opinię wielu wyborców. I wystąpi w roli dziennikarza, choć dziennikarzem nie jest, w związku z czym reguły gry w relacji dziennikarz–polityk go nie obowiązują.

Czytaj więcej

Donald Trump udzieli "ważnego wywiadu" Elonowi Muskowi. Padła data

Każdy może mówić wszystko, a dziennikarzom wara od tego, czyli neowolność słowa

Oczywiście zwolennicy neowolności słowa, polegającej na tym, że każdy może powiedzieć wszystko i wara gryzipiórkom od tego, będą przekonywać, że Elon Musk ma takie samo prawo robić wywiad z Donaldem Trumpem jak dziennikarze CNN, ABC News czy Fox News. A jeśli ktoś chce, to może sobie kupić własny portal społecznościowy i robić tam, co chce. To argumenty o tyle bałamutne, o ile wiele z tych osób wcześniej oburzało się – słusznie – na liberalno-lewicową stronniczość algorytmów mediów społecznościowych. Teraz jednak – w myśl nieśmiertelnej moralności Kalego dotyczącej redystrybucji krów w społeczeństwie – te same osoby będą bronić prawa Muska, który chwycił za kierownicę Twittera/X i skręcił w drugą stronę. W świecie 2.0 debata publiczna niestety tak właśnie działa.

Za chwilę naprawdę ziszczą się teorie spiskowe, zgodnie z którymi wiemy tylko tyle, ile chcą możni tego świata

Tymczasem niepokoić powinni się zwolennicy obu stron politycznej sceny, bo mniej tu chodzi o jednostkowy przypadek Muska i Trumpa, a bardziej o precedens. Jeśli zgodzimy się, aby politycy w debacie publicznej mogli całkowicie obchodzić dziennikarzy i media, komunikując się z wyborcami poprzez rozmowy z przedsiębiorcami w rodzaju Muska, którzy udają strażników wolności słowa, choć nie mamy pojęcia, jakie tak naprawdę interesy załatwiają (Musk znany jest zarówno z innowacyjności, jak i z tego, że potrafi wyciągać duże sumy z amerykańskiego budżetu), to sami ukręcimy bicz na demokrację i za chwilę naprawdę ziszczą się teorie spiskowe, zgodnie z którymi wiemy tylko tyle, ile chcą możni tego świata.

Czym dziennikarze różnią się od Elona Muska?

Owszem, dziennikarze też bywają stronniczy. Owszem, też mają swoje poglądy. Ale redakcje to ciała kolegialne, mające swoje kodeksy etyczne i – jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało –złożone z ludzi w większości świadomych, że ich szczególna rola wynika z pełnienia pewnej misji publicznej. Tymczasem Elon Musk – o czym pisze w komentarzu redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Bogusław Chrabota  takiej odpowiedzialności za słowo nie czuje. Ba, dziś to polityczny gracz czynnie uczestniczący w kampanii wyborczej w USA, rozpowszechniający deepfake’a o Kamali Harris w dwuznaczny sposób i wieszczący wojnę domową w Wielkiej Brytanii, by przestraszyć Amerykanów w sytuacji, gdy walka z nielegalną imigracją zajmuje czołowe miejsce w agendzie Trumpa.

Owszem, być może Elon Musk, rozmawiając z Donaldem Trumpem, zaskoczy, wzbije się na szczyty obiektywizmu i Trump znajdzie się w krzyżowym ogniu dociekliwych pytań. Ale czy za każdym razem chcemy opierać się na takiej nadziei? Czy jutro zgodzimy się, by Mark Zuckerberg przeprowadzał wywiady z Kamalą Harris? Jeśli zgodzimy się na to, na zawsze zamkniemy się w bańkach. A prawda się nie obroni. 

Problemem nie jest to, że Elon Musk ewidentnie wolałby widzieć w roli prezydenta USA Donalda Trumpa niż Kamalę Harris czy wcześniej Joe Bidena. Jako obywatel USA ma do tego prawo, sondaże wskazują, że tak samo myśli około połowy Amerykanów. Problemem nie jest też to, że Musk ma ochotę porozmawiać z Trumpem. Problem polega na tym, że Musk porozmawia z Trumpem nie tylko jak miliarder z miliarderem czy jak darczyńca ze swoim politycznym faworytem, ale przede wszystkim jako właściciel serwisu X, czyli potężnej platformy kształtującej opinię wielu wyborców. I wystąpi w roli dziennikarza, choć dziennikarzem nie jest, w związku z czym reguły gry w relacji dziennikarz–polityk go nie obowiązują.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Komentarze
Michał Płociński: Donald Tusk może gorzko pożałować swojego uspokajania ws. powodzi
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Komisja bez politycznej mocy. Nie rząd, lecz znowu sekretariat Europy
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Wypadek na Trasie Łazienkowskiej, wypadek na A1, czyli zgubne skutki „trybu Boga”
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Powódź 2024. Fundusz Sprawiedliwości i wozy strażackie, czyli czego nie rozumie Suwerenna Polska
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Ameryka przestaje mówić o integralności terytorialnej Ukrainy