W ogóle nie żal mi Rosjan ani nie podzielam zdania ambasadora Siergieja Andrejewa o bezprawnym zajęciu pieniędzy zdeponowanych w banku przez rosyjską ambasadę.
W działaniu polskich władz wszystko jest legalne. Sankcje podjęte przez państwa Unii Europejskiej uprawniły polskie władze do zajęcia środków. Co więcej, wszystkie działania prokuratury w tej sprawie są prowadzone pod kontrolą sądu. Rosyjskiej placówce dyplomatycznej przysługują w takich sprawach środki prawne, z których zresztą korzysta. Nie można nawet wykluczyć, że sąd nie podzieli argumentacji prokuratora i środki zostaną zwolnione. Na tym polegają reguły demokratycznego państwa prawa. Rosjanie tego nie rozumieją. I nie zrozumieją, bo w tej fazie historii w kraju rządzonym przez Putina liczy się tylko naga siła.
Czytaj więcej
Polska może na lata zamrozić rosyjskie pieniądze jako dowody rzeczowe. Chyba że takie działania podważy sąd.
Czy na te same reguły niezależnej kontroli sądowej mogą liczyć uprowadzane w głąb Rosji ukraińskie dzieci? Czy ofiary sołdatów mogą liczyć na odszkodowania, a ich rodziny na zadośćuczynienie? To rzecz jasna pytania retoryczne, ale porównanie dwóch porządków – jednego, w którym pozbawiony praw może się odwołać do niezależnego sądu, i drugiego, w którym do wroga się strzela, a przeciwnika w najłagodniejszym scenariuszu leje po gębie – najlepiej ilustruje po przeciwnych stronach jak głębokiej przepaści żyjemy. Ambasador Andrejew dostatecznie długo żyje w Polsce, by to rozumieć.
Niegdyś, przed laty, brylował jako dyplomata na warszawskich salonach. Dziś, w dobie wojny, raczej nie opuszcza repninowskiego pałacu przy Belwederskiej. Czym się w nim zajmuje? Nietrudno się domyślić. Rola, jaką pełni Polska ze swym miejscem w Europie Środkowej, jest ością w gardle Putina. Z pewnością podopieczni Andrejewa robią wszystko, by ból dyktatora złagodzić. Zapewne zgromadzone na kontach ambasady dolary miały im w tych zabiegach pomóc. Dobrze więc, że są zamrożone na kontach, możliwe, że kiedyś trafią do ofiar Putina w formie reparacji.