Według rankingu Global Firepower 2022 Białoruś wydaje na armię mniej od wszystkich swoich sąsiadów – zaledwie 723 mln dol. rocznie. Liczebność białoruskich sił zbrojnych szacuje się na około 65 tys. ludzi., w tym około 20 tys. to pracownicy administracyjni i biurowi. Z pozostałych 45 tys. wojskowych część to mechanicy, kierowcy, kucharze i personel medyczny. Zaledwie nieco ponad 6 tys. żołnierzy należy do Sił Specjalnych Operacji, jakkolwiek zdolnych do uczestniczenia w działaniach wojennych poza granicami kraju. To siły, które utworzono na bazie dawnych jednostek radzieckiego wywiadu wojskowego GRU i sił powietrzno-desantowych.
Chodzi jedynie o trzy jednostki wojskowe: w Maryjnej Górce (Marijna Horka), Brześciu i Witebsku. To trzon armii Aleksandra Łukaszenki. Traktuje on je jako własne militarne zaplecze. Osobiście odwiedza żołnierzy i w obecności kamer regularnie podkreśla, że to właśnie na nich opiera się bezpieczeństwo całego kraju. Wie, o czym mówi. Część tych sił wykorzystał już podczas tłumienia protestów w 2020 roku. I choćby z tego powodu nie zaryzykuje wysłania swoich najlepiej wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy nad Dniepr.
Czytaj więcej
24 lutego Rosja rozpoczęła pełnowymiarową inwazję na Ukrainę. Prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski mówi, że największe problemy z dostawami prądu są obecnie w obwodzie odeskim.
Łukaszenko dobrze pamięta, czym skończyła się dla znacznie bardziej doświadczonych rosyjskich jednostek szturmowych próba zajęcia lotniska w Hostomelu pod Kijowem w pierwszych dniach wojny. Prawdopodobnie taki sam los spotkałby jego najlepszych żołnierzy, zwłaszcza że ukraińska armia jest już nieporównywalnie lepiej przygotowana, uzbrojona i wyposażona niż w lutym. Bo z kim pozostałby Łukaszenko w kraju, który wciąż żyje w cieniu dramatycznych wydarzeń sprzed ponad dwóch lat?
W maju kieszonkowy premier dyktatora Raman Hałouczanka zdradzał, że z powodu zachodnich sankcji Białoruś rocznie traci 16-18 mld dol. To gigantyczna strata dla kraju, którego PKB wynosi zaledwie 68 mld dol. A to przekłada się na mniejsze zarobki i cięcia budżetowe. Oliwy do ognia dolała wojna, gdyż wycofanie się z rynku rosyjskiego zachodnich firm sprawiło, że towarów znanych zachodnich marek zabrakło na półkach również białoruskich sklepów. W sieci już roi się od zdjęć, na których widać wypełnione półki, ale jedynie proszkiem do prania jednej marki albo sprowadzoną z Rosji kawą zbożową. Ekonomiści szacują, że sytuacja będzie się tylko pogarszać.