Reklama
Rozwiń

Rusłan Szoszyn: Łukaszenko nie wyśle wojsk na Ukrainę. Z kilku powodów

Białoruski dyktator od miesięcy przekonuje, że jego wojsko osłania Rosję z zachodu. Moskwa wie, że to wymówka, ale jej nie obnaży, bo musiałaby przyznać, że NATO nie stanowi dla niej zagrożenia. Dlaczego Łukaszenko tak bardzo się wzbrania?

Publikacja: 12.12.2022 17:07

Aleksander Łukaszenko dobrze pamięta, czym skończyła się dla znacznie bardziej doświadczonych rosyjs

Aleksander Łukaszenko dobrze pamięta, czym skończyła się dla znacznie bardziej doświadczonych rosyjskich jednostek szturmowych próba zajęcia lotniska w Hostomelu pod Kijowem w pierwszych dniach wojny

Foto: AFP

Według rankingu Global Firepower 2022 Białoruś wydaje na armię mniej od wszystkich swoich sąsiadów – zaledwie 723 mln dol. rocznie. Liczebność białoruskich sił zbrojnych szacuje się na około 65 tys. ludzi., w tym około 20 tys. to pracownicy administracyjni i biurowi. Z pozostałych 45 tys. wojskowych część to mechanicy, kierowcy, kucharze i personel medyczny. Zaledwie nieco ponad 6 tys. żołnierzy należy do Sił Specjalnych Operacji, jakkolwiek zdolnych do uczestniczenia w działaniach wojennych poza granicami kraju. To siły, które utworzono na bazie dawnych jednostek radzieckiego wywiadu wojskowego GRU i sił powietrzno-desantowych.

Chodzi jedynie o trzy jednostki wojskowe: w Maryjnej Górce (Marijna Horka), Brześciu i Witebsku. To trzon armii Aleksandra Łukaszenki. Traktuje on je jako własne militarne zaplecze. Osobiście odwiedza żołnierzy i w obecności kamer regularnie podkreśla, że to właśnie na nich opiera się bezpieczeństwo całego kraju. Wie, o czym mówi. Część tych sił wykorzystał już podczas tłumienia protestów w 2020 roku. I choćby z tego powodu nie zaryzykuje wysłania swoich najlepiej wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy nad Dniepr.

Czytaj więcej

Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 292

Łukaszenko dobrze pamięta, czym skończyła się dla znacznie bardziej doświadczonych rosyjskich jednostek szturmowych próba zajęcia lotniska w Hostomelu pod Kijowem w pierwszych dniach wojny. Prawdopodobnie taki sam los spotkałby jego najlepszych żołnierzy, zwłaszcza że ukraińska armia jest już nieporównywalnie lepiej przygotowana, uzbrojona i wyposażona niż w lutym. Bo z kim pozostałby Łukaszenko w kraju, który wciąż żyje w cieniu dramatycznych wydarzeń sprzed ponad dwóch lat?

W maju kieszonkowy premier dyktatora Raman Hałouczanka zdradzał, że z powodu zachodnich sankcji Białoruś rocznie traci 16-18 mld dol. To gigantyczna strata dla kraju, którego PKB wynosi zaledwie 68 mld dol. A to przekłada się na mniejsze zarobki i cięcia budżetowe. Oliwy do ognia dolała wojna, gdyż wycofanie się z rynku rosyjskiego zachodnich firm sprawiło, że towarów znanych zachodnich marek zabrakło na półkach również białoruskich sklepów. W sieci już roi się od zdjęć, na których widać wypełnione półki, ale jedynie proszkiem do prania jednej marki albo sprowadzoną z Rosji kawą zbożową. Ekonomiści szacują, że sytuacja będzie się tylko pogarszać.

Reżim zdaje sobie też sprawę z tego, że ewentualne załamanie gospodarcze może wywołać protesty w Mińsku. Wówczas Łukaszenko nie mógłby liczyć na to, że siłą wcieleni do wojska żołnierze poborowi pomogą mu je stłumić. Milicji też nie wystarczy, zwłaszcza jeżeli protesty rozleją się na inne miasta Białorusi. Potrzebowałby całkowicie lojalnych i dobrze dokarmianych przez lata żołnierzy jednostek specjalnych, uwikłanych już wcześniej w represje.

Presja Moskwy na Mińsk, co do udziału Białorusi w walkach zbrojnych, doprowadziła do odwrotnego efektu

Wewnętrzne ryzyka dla reżimu to jednak nie wszystko. Urzędujący od ponad 28 lat dyktator dobrze zdaje sprawę, że dołączając do rosyjskiej agresji, nie tylko stałby się dla Kijowa wrogiem równorzędnym Putinowi, ale całkowicie powierzyłby los Białorusi w ręce Rosjan. Wówczas w każdej chwili w państwie Łukaszenki mogliby się pojawić „nieznani dywersanci”, do walki z którymi Moskwa wyprowadziłaby z koszar już znajdujących się na terenie Białorusi zmobilizowanych rosyjskich żołnierzy. I przerzuciłaby dodatkowe siły, by bronić „państwa związkowego” oraz sojusznika w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. W warunkach wojny nie da się też wykluczyć zbrojnej rebelii w Mińsku, o zorganizowanie której Moskwa mogłaby przecież oskarżyć Ukraińców albo walczące po stronie Kijowa białoruskie bataliony. Byłaby to droga na skróty do całkowitego anszlusu Białorusi przez Rosję. Po szeregu porażek na frontach ukraińskich poszerzenie granic Federacji aż do Grodna Putin sprzedałby rodakom za wielkie zwycięstwo.

Białoruski dyktator będzie więc nadal lawirował i alarmował o zagrożeniach ze strony państw NATO. Od miesięcy przekonuje, że jego wojsko osłania Rosję z zachodu. Kreml wie, że to wymówka, ale Łukaszenko sprytnie wykorzystuje obowiązującą od lat agresywną narrację rosyjskiej propagandy wobec NATO. Dlatego w Moskwie nie zaprzeczą Łukaszence. W przeciwnym wypadku musieliby stwierdzić, że sojusz nie stanowi zagrożenia dla Rosji.

W swoim najnowszym raporcie amerykański Instytut Badań Nad Wojną (ISW) dochodzi do wniosku, że presja Moskwy na Mińsk, co do udziału Białorusi w walkach zbrojnych, doprowadziła do odwrotnego efektu. Zdaniem amerykańskich analityków wysłanie przez Łukaszenkę swoich wojsk nad Dniepr w najbliższej przyszłości jest bardzo mało prawdopodobne.

Komentarze
Estera Flieger: Ryszard Petru bawi się w sklep. Po co taki performance w Wigilię?
Komentarze
Tomasz Krzyżak: Dlaczego Piotr Zgorzelski bez żenady nazywa migrantów bydłem?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Gabinet cieni PiS w Budapeszcie? To byłby dopiero początek
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Nieoczekiwana zmiana miejsc w polskiej polityce. PiS w butach KO, KO w roli PiS
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Marcin Romanowski problemem dla Karola „nie uważam nic” Nawrockiego
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku