Polska potrzebuje pieniędzy z KPO. To dlatego Szymon Szynkowski vel Sęk tak się zaktywizował w Brukseli po mianowaniu go na stanowisko ministra ds. europejskich. W ubiegłym tygodniu spotykał się z unijnymi komisarzami, wizytę w Brukseli zaplanował też w tym tygodniu. W międzyczasie odbywają się negocjacje jego ludzi z urzędnikami Komisji Europejskiej. Cel jest jeden: odblokować pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy (w sumie 36 mld euro), co oznaczałoby też gwarancję transferów funduszy z polityki spójności – kolejne ponad 75 mld euro.
W tym celu Polska musi jednak wypełnić tzw. kamienie milowe z KPO, które w praktyce sprowadzają się do demontażu stworzonego przez Zbigniewa Ziobrę systemu dyscyplinowania sędziów. Nowa ustawa, pilotowana przez prezydenta Andrzej Dudę, weszła już co prawda w życie, a w miejsce krytykowanej przez Brukselę Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego powstała Izba Odpowiedzialności Zawodowej, ale nie zrealizowano wszystkich elementów uzgodnionej z KE reformy. Przede wszystkim chodzi o możliwość powrotu do orzekania sędziów odsuniętych wcześniej przez Izbę oraz o zagwarantowanie możliwości kwestionowania statusu innych sędziów, czyli w praktyce tych powołanych przez Krajową Radę Sądownictwa, która zarówno przez Komisję, jak Trybunał Sprawiedliwości UE uznawana jest za nielegalną. Bruksela chce gwarancji, a te raczej powinny mieć formę zmian legislacyjnych. Polska do tej pory nie chciała ich wprowadzać, ostatnio jednak Szynkowski vel Sęk nie odrzucił takiej opcji.
Czytaj więcej
Rząd oczekuje, że Komisja Europejska wskaże bardzo konkretnie - wprost w formie zapisów legislacyjnych - sposób wykonania kamieni milowych. Ma to mieć formę pisemną. Dopiero wtedy mogą ruszyć w Sejmie prace nad nową ustawą.
Ale jak zawsze w przypadku sporu o praworządność mniej istotne są techniczne rozmowy w Brukseli, a bardziej dynamika wewnątrz koalicji rządzącej w Polsce. O tym, w jaki sposób odblokować pieniądze unijne, wiadomo od miesięcy. Nowy minister do Brukseli nie przywiózł żadnej nowej propozycji, a cała ta wizyta i rozmowy na poziomie roboczym wyglądają raczej jak zasłona dymna, która ma ułatwić sprzedaż wyborcom ewentualnych ustępstw ze strony rządu PiS. Po negocjacjach zostaną one nazwane kompromisem, w którym każda ze stron z czegoś ustąpiła. Na taką taktykę na pewno nie nabierze się ani Zbigniew Ziobro, ani nawet radykalni przedstawiciele PiS. W Brukseli słychać nieoficjalnie, jak chłodno czy wręcz wrogo nowy minister i jego koncepcja dogadywania się z KE zostały przyjęte przez co bardziej antyunijnych europosłów PiS. Jarosław Kaczyński musi albo zneutralizować protesty z tej strony, albo po prostu wliczyć je w koszty ustępstw wobec Brukseli. Saldo dla PiS i tak będzie bardzo wysoko ponad kreską: dziesiątki miliardów euro dla Polski w czasie szalejących cen i kurczących się zasobów budżetowych.