Nie ma dotychczas doniesień, aby rosyjskie rakiety wyrządziły jakieś poważniejsze szkody ukraińskiej infrastrukturze militarnej, za to zasoby arsenałów wojsk Kremla stopniały o kolejną porcję nowoczesnych pocisków – źródła ukraińskie twierdzą, że na sam Kijów wystrzelono ich około 50.
To, że armia Putina jest pozbawiona rezerw – i ludzkich, i sprzętowych – widać jak na dłoni. Chaotyczna mobilizacja i archaiczne wyposażenie widoczne na froncie stają się wizytówką „drugiej armii świata”. W takiej sytuacji każdy decydent przy zdrowych zmysłach zatrzymałby względnie nowoczesne uzbrojenie na potrzeby frontowe. Widać, że wśród władców Kremla tego rodzaju racjonalności brak. I to w obliczu licznych sygnałów, że Rosjanie mają poważne kłopoty z odtwarzaniem swoich arsenałów między innymi na skutek międzynarodowych sankcji.
Czytaj więcej
Seria wybuchów na Ukrainie. Wojska rosyjskie zaatakowały m.in. Kijów, Lwów i Żytomierz. Są informacje o zabitych i rannych. Rosjanie "próbują nas zniszczyć i zetrzeć z powierzchni ziemi" - oświadczył prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Można oczywiście przypuszczać, że Putin atakami swoich rakiet otworzył kolejny etap wojny, licząc na efekt psychologiczny, zastraszenie i zmęczenie Ukraińców. Warto jednak przypomnieć, że Kreml popełnia katastrofalne pomyłki w ocenach ukraińskich nastrojów. Przecież Rosjanie mieli być witani w Kijowie kwiatami parę dni po rozpoczęciu agresji. Dlatego większa szansa jest na to, że znów coś pójdzie nie po myśli Moskwy – zamiast kapitulanckich nastrojów nastąpi scementowanie ukraińskiego oporu.