W środę 5 października na drugiej kolumnie papierowego wydania „Gazety Wyborczej” ukazał się sporej wielkości i lakoniczny w swej treści nekrolog: „Zmarł Jerzy Urban, dziennikarz, Redakcja »Nie«”. Kim był, wszyscy wiemy. Co pisał, na czym zrobił pieniądze, też. Za kogo się miał i jaką sobie przypisywał w ostatnich latach rolę, trudno o wątpliwości. Przynajmniej w naszym środowisku. Nie chcę odmawiać zmarłemu prawa do nekrologu, zwłaszcza gdy piszą i zamieszczają go do publikacji jego współpracownicy. Niemniej jedno budzi mój sprzeciw. Sposób, w jaki podpisano zmarłego.
Przedstawienie Urbana jako „dziennikarza” to zwykłe kłamstwo. To trochę jakby pisać w nekrologu poświęconemu Hitlerowi: malarz. Albo Stalinowi: seminarzysta. Obaj nimi byli w młodości. Jednak potem zajęli się czym innym.
Czytaj więcej
Mimo podeszłego wieku, był aktywny do samego końca. Zajmował stanowisko w bieżących sprawach i nie uznawał żadnej świętości. Kpił również z samego siebie. Do końca bronił PRL i decyzji gen. Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego.
Jerzy Urban dziennikarzem był w czasach zmierzchłych. Potem już jedynie politykiem, redaktorem, prowokatorem i prześmiewcą. I hejterem, to słowo chyba opisuje go najlepiej. Jeśli z dziennikarstwem wiążemy jakiś rodzaj etyki zawodowej, to Jerzy Urban świadomie jej nie stosował. I pod taką definicją dziennikarstwa by się nie podpisał. Tyle na temat tego pana.
I jeszcze słowo o „Wyborczej”. Mam świadomość, że nie jest sprawą dziennikarzy akwizycja nekrologów, niemniej z doświadczenia wiem, że w tej kwestii liczy się nie tylko kasa. Także przyzwoitość. Redakcja ma prawo je odrzucić, jeśli nie zgadza się z ich treścią czy przedstawioną wizją świata. Nie robi tego, gdy nie widzi problemu. Możliwe, ze tak jest w tym wypadku.