Słowa Władimira Putina, które padły w trakcie telekonferencji z władzami regionów Rosji, przykuły uwagę zarówno rosyjskich opozycjonistów, jak i opinii międzynarodowej. Władca Kremla, znany z brutalnego języka, tym razem swe dywagacje poświęcił poszukiwaniom wrogów wewnętrznych. Mówił więc o tym, że społeczeństwo musi dokonać samooczyszczenia z narodowych zdrajców, którzy mają mentalność niewolniczą wobec Zachodu. Wytykał tych, którzy nie mogą się obyć bez foie gras, ostryg i „genderowych wolności”. Ale jako głównych wrogów wskazał tych, którzy nie mają Rosji w duszy, nie są prawdziwymi patriotami, lecz piątą kolumną Zachodu. Uważają się za nadzwyczajną kastę, lepszą rasę, gdy tymczasem to tylko zwykłe szumowiny, które społeczeństwo musi wypluć jak muszkę, która wpadła do ust.
Część komentatorów wyrażała zaniepokojenie totalitarnym wydźwiękiem jego słów. Zauważano, że pojęcie zdrajców narodu często pojawiało się w publicystyce Hitlera. Zresztą wystarczy rzut oka na materiały propagandowe w rosyjskich mediach, by przekonać się o postępującej faszyzacji tego kraju. Dość wspomnieć kult, jakim otaczana jest litera Z, którą armia rosyjska maluje na czołgach, transporterach, wyrzutniach rakiet czy taborach wojskowych, atakujących sąsiednią Ukrainę. To zresztą paradoks, że w Rosji nie wolno mówić o wojnie, nie widać materiałów o tym, co naprawdę dzieje się podczas agresji na Ukrainę, a równocześnie „spontanicznie” rodzi się kult symbolu wymalowanego na pojazdach należących do armii.
Czytaj więcej
„Zachowanie Konfederacji nie jest niczym innym, jak szczuciem na uchodźców z Ukrainy. Czy jakiś polityk Solidarnej Polski poświęcił tyle samo czasu i energii na pomoc uchodźcom, ile poświęca na Donalda Tuska? Niestety, jest coraz więcej polityków, którzy cynicznie próbują wykorzystać wojnę do zdobycia choćby 1 procenta głosów” – mówi Jacek Nizinkiewicz, dziennikarz polityczny „Rzeczpospolitej”.
Wypowiedzi Putina nie są żadnym zgrzytem, to element pewnej operacji socjotechnicznej, której częścią jest państwowa propaganda. Jednym z narzędzi jest zaś Rosyjska Cerkiew Prawosławna, która błogosławi prezydenta i wojsko, zagrzewa żołnierzy do boju w Ukrainie i obrony świata prawdziwie chrześcijańskiego przed zepsutym Zachodem, który chciałby w Rosji organizować – jak wyraził się patriarcha Cyryl – gejparady. Wszystko to następnie tłoczone jest przez państwową propagandę w mediach, mieląc umysły Rosjan.
Słuchając tych ostrzeżeń przed genderem, gejparadami, nadzwyczajną kastą, zdrajcami narodu, elitami obżerającymi się ostrygami (dobrze, że nie ośmiorniczkami), miałem niepokojące wrażenie, że gdzieś to już słyszałem. I nie, nie chodzi mi o to, by dziś zarzucać PiS i sprzyjającym im mediom totalitarnych ciągot czy chęci odtworzenia putinizmu. Takie porównania relatywizują zbrodnie, których dopuszcza się dziś Putin, i cierpienie milionów Ukraińców, którzy padli jego ofiarą, ale też i tych Rosjan, którzy gniją w koloniach karnych, bo sprzeciwili się carowi, który marzy o restytucji rosyjskiej potęgi.