Do eurolandu wciąż się nie przybliżamy. Pomijam kwestie traktatowe, z których jednoznacznie wynika, że mamy obowiązek przyjęcia euro. Pomijam również nieudolność wcześniej rządzących, którzy mogli wprowadzić nas na tę ścieżkę na fali euroentuzjazmu Polaków i kiedy były po temu warunki, bo spełnialiśmy kryteria z Maastricht, a nic nie zrobili.
Co było tego przyczyną? Pokraczne polityczne kalkulacje premiera Tuska? Eurosceptycyzm (chodzi o walutę) ministra finansów z brytyjskim paszportem? Nie wiem. I prawdy zapewne nigdy nie poznam. Jestem za to pewien, że z koniunktury na wejście do serca Unii Europejskiej powinniśmy byli skorzystać, kiedy było można.
Czytaj także: Okienko dla euro zamknięte na wiele lat
Czytaj także: Euro w rękach polityków
Czytaj także: Niewykorzystane okazje się mszczą
Dziś ta perspektywa mimo relatywnie dobrej sytuacji polskiej gospodarki wcale się nie przybliża. Niestety, ku satysfakcji rządzących. Liderzy Prawa i Sprawiedliwości od początku byli sceptyczni wobec wspólnej waluty. Nie zrobili nic, by choć o krok zbliżyć nas do realizacji zobowiązań traktatowych. Na dodatek skutecznie wspierali propagandę niechęci wobec euro, bałamutnie tłumacząc, że Polska na wspólnej walucie straci. Kiedyś mogło to dziwić. Mimo braku jednoznaczności w sprawie przyjęcia przez Polskę euro (kwestie gospodarcze zawsze weryfikują się ex post) zdecydowana większość ekspertów uważała, że wspólna waluta nam pomoże.
Jeśli więc nie o meritum chodzi, to o co? Głównie o politykę. W głowach liderów PiS triumfuje wizja gospodarki państwowej z centralną kontrolą ośrodka partyjnego. Bez euro łatwiej taki model utrzymać. Jest więcej synekur. Bez dyscypliny finansowej łatwiej zasypywać budżetowe dziury. Trudniej o kontrolę nad przepływami strumieni pieniędzy. Tyle tylko, że Polska na tym traci. Slogan o tym, że państwo, dewaluując złotego, wspiera polski eksport, ma swoją odwrotną stronę, inflację, która powoduje postępujące zubożenie najsłabszych grup Polaków, zmniejszając m.in. siłę efektu 500+. Lekarstwo? Kolejne transfery, czyli dalsze osłabianie złotego.