Policjanci z Wrocławia zatrzymali na Podlasiu wolontariuszy z Klubów Inteligencji Katolickiej, bo ci mieli posiadać w telefonach „pinezki", czyli lokalizacje, jakie wysyłają migranci, prosząc o pomoc. Samo to zdanie już świadczy o tym, w jaką rzeczywistość wpadliśmy z pluskiem.
Wyobraźmy to sobie: środa, ok. godziny 19. Mrok. Policyjny „check-point" zatrzymuje dwa samochody osobowe, w których jadą trzy osoby. Z reguły takie kontrole ograniczają się do sprawdzenia bagażnika i tylnych foteli. Tym razem nie. Dlaczego policjanci zaczęli przeglądać treści na telefonach zatrzymanych do kontroli osób? Co ich zaniepokoiło? Dla dobra śledztwa policja nie informuje. Posiadanie „pinezki" nie jest zresztą w żaden sposób nielegalne – to tylko zaznaczone miejsce na mapie Google. I nawet gdyby taką lokalizację wysłał na telefon wolontariusza proszący o pomoc uchodźca – też nie byłoby w tym nic niewłaściwego ani sprzecznego z prawem. To normalne, w ten sposób pomaga się ludziom.
Czytaj więcej
Powodem policyjnego nalotu miała być lokalizacja w telefonach wolontariuszy.
Dzielni policjanci z Wrocławia, być może zestresowani wymianą niemal całej tamtejszej policyjnej wierchuszki po kilku bulwersujących przypadkach nadużycia władzy, uznali, że pinezki są niepokojące. Ruszyli ich tropem, co doprowadziło ich do siedziby KIK przy strefie zamkniętej, gdzie znajduje się magazyn ciepłych rzeczy i dzbanki elektryczne na herbatę. W tej dramatycznej sytuacji policjanci wezwali posiłki w liczbie kilkunastu funkcjonariuszy w kilku samochodach. Do 5 rano przesłuchiwali czworo wolontariuszy (na miejscu zastano jedną osobę) i prowadzili intensywne przeszukanie. Co znaleziono? Policja odmawia podania informacji dla dobra śledztwa. Czy w ogóle coś znaleziono, co uprawdopodobniłoby tezę o tym, że Kluby Inteligencji Katolickiej zbijają kasę na przemycie migrantów? Policja milczy z powodu jak wyżej.
Byłam kiedyś świadkiem zatrzymania aktywistów jednej z organizacji działających na granicy. Narazili się, przekraczając granicę strefy o jakieś 300 m. Posiedzieli „na dołku", potem mieli sprawę w sądzie, a dziś już dawno są uniewinnieni. Nikomu jednak z funkcjonariuszy nie przyszło do głowy, by grzebać w ich telefonach i robić najazd na siedzibę organizacji, z której do lasu trafia pomoc. Wyłączone telefony oddano do depozytu. Bo to przecież nie jest przestępstwo, ratować komuś życie, prawda? No, chyba że już jest.