Gdy PiS zarzuca politykom opozycji, że nie są prawdziwymi Polakami, to trafia jak kulą w płot. Bo co jest bardziej polskiego niż umieranie za ideały, za wolność? Romantyzm w pełni. Piękny polski romantyzm.
Po wyrzuceniu Jarosława Gowina PiS nie może być pewne większości – w zasadzie w żadnym głosowaniu. A gdy „lex TVN” wróci do Sejmu z Senatu – w szczególności, bo nietrudno znaleźć argumenty za tym, by tę bardzo złą ustawę odrzucić. Jak zauważył na Twitterze Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego: „Klucze do tego głosowania ma Konfederacja. Do trwania większości Kaczyńskiego – Kukiz”. Co więc w takiej sytuacji podpowiada opozycji polityczny rozum? Oczywiście zrobić wszystko, by jak najmocniej Kukiza i Konfederację związać z PiS, jeszcze bardziej odrzucić od opozycji, jasne.
Naprawdę rozumiem emocje społeczne. Rozumiem, że zachowanie Pawła Kukiza czy Konfederacji komuś może nie podobać się tak bardzo, że od dwóch dni wypisuje wszędzie w sieci „***** ***, Konfederacje i Kukiza”. Nawet że idzie pod Sejm, by ich obrażać. Ale czymś zupełnie innym jest, gdy podłapują to politycy i sami tym hasłem zaczynają epatować, obnoszą się z nim – czy to szczerze, czy by przypodobać się wyborcom. A jak jeszcze, jak np. posłanka Marzena Okła-Drewnowicz, bagatelizują czy wręcz pochwalają fizyczny atak na posła Konfederacji Dobromira Sośnierza, to już naprawdę trudno to zrozumieć.
I już nawet nie chodzi o to, czy taki styl uprawiania polityki przystoi czy nie. Takie uwagi łatwo zbić patosem, że chwila jest szczególna, demokracja zagrożona. Ale jaki tak właściwie jest tego cel? Jaka genialna strategia stoi za nazywaniem Pawła Kukiza „sprzedajną szmatą”? Jeszcze niedawno wielu polityków PO twierdziło, że Radosław Sikorski, autor tej chwytliwej opinii, powinien stanąć na czele partii, bo tylko on wie, jak pogonić Kaczyńskiego. No to pytam: w jaki sposób obrażanie tych, od których zależy przyszłość rządu PiS, doprowadzi do jego upadku?