Platforma Obywatelska uważa, że jakiekolwiek negocjacje z obecnym rządem są zdradą demokracji. Również wielu opozycyjnych, lecz życzliwych liberalnemu obozowi, komentatorów uznało, że nie wolno w żadnej, nawet tak fundamentalnej, kwestii pomagać rządowi Mateusza Morawieckiego. To jednak sprawia, że PO stawia się sama w trudnej sytuacji. I to z co najmniej czterech powodów.
Po pierwsze, by być konsekwentną, powinna zagłosować przeciw ratyfikacji unijnego Funduszu Odbudowy razem z Solidarną Polską. Jeśli liderzy PO uważają, że jej wyborcy nie wybaczą głosowania razem z PiS, jak mogą przejść do porządku dziennego nad głosowaniem razem z coraz bardziej otwarcie eurosceptycznym Ziobrą? Po drugie, występując przeciwko funduszowi, PO zrobi coś, co rozumie... niecałe 3 proc. Polaków. Bo według takiego odsetka badanych opozycja powinna być na „nie". Po trzecie, posłowie PO ryzykują, że staną się teraz łatwym celem rządzących, którzy będą im wytykać próbę odrzucenia miliardów potrzebnych na odbudowę Polski po kryzysie koronawirusowym. Po czwarte wreszcie, stawką głosowania jest coś ważniejszego niż bieżący interes partyjny, mówiąc górnolotnie – przyszłość Polski i całego europejskiego projektu.
Czy byłych liderów SLD – Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera czy Włodzimierza Cimoszewicza – którzy uważają, że odrzucenie przez Sejm Funduszu byłoby dla polski katastrofalne (również wizerunkowo), można nazwać zwolennikami PiS, zwolennikami demontażu demokratycznych instytucji, który od sześciu lat przeprowadza PiS? Być może po prostu potrafią oni na tę sprawę spojrzeć z dystansem wykraczającym poza doraźne korzyści czy straty polityczne dla tej czy innej opozycyjnej partii.
Platforma narzeka, że oto była szansa, by podstawić PiS nogę i może nawet doprowadzić do upadku rządu Morawieckiego. Pytanie jednak, czy bezradny rząd mniejszościowy albo przyspieszone wybory to coś, czego Polska obecnie – pod koniec trzeciej fali koronawirusa – najbardziej potrzebuje. Bo opowieści, że da się zbudować dziś większość dla rządu technicznego, należy włożyć między bajki.
Jak dotąd to Lewica skuteczniej rozgrywa tę sprawę. Postawiła premierowi kilka warunków, które ten zgodził się wpisać do wysyłanego do Brukseli Krajowego Planu Odbudowy. Najważniejszym jest powołanie wspólnego ciała, które będzie oceniało wydawanie tych unijnych środków. Lewica pokazała coś, co wyborcy w polityce bardzo lubią: sprawczość. Pokazała, że jest w stanie coś ugrać, spróbować mimo niekorzystnych warunków narzucić rządowi kilka punktów swojego programu. Dziś lewicowcy mogą powiedzieć: „Presja ma sens. Morawiecki potrzebował naszych głosów, więc zmusiliśmy go do ustępstw!". I jeśli nie okaże się, że premier w brutalny sposób Lewicę oszuka, to ona okaże się znacznie skuteczniejszą partią opozycyjną niż PO.