Ma – bo bez próby lądowania nie byłoby katastrofy, a jej podjęcie było błędem.
Ale zarazem racji nie ma. Bo smoleńska tragedia nie wzięła się z powietrza.
Nie z powietrza wzięło się to, że tę trudną decyzję musieli podjąć piloci nieszkoleni na symulatorach, z małym doświadczeniem (bo ci z większym odchodzili z 36. pułku), niezgrani (bo w powiązanej na sznurki machinie tego pułku nie było okazji, żeby się zgrali), nieprzestrzegający procedur (bo nikt od nich tego nie wymagał, a zresztą jak przestrzegać procedur, gdy wszystko trzyma się na słowo honoru, a przestrzeganie procedur sparaliżowałoby pułk), dysponujący sprzętem – mówiąc delikatnie – nie pierwszej świeżości.
To narastało latami na skutek panującej w pułku atmosfery. Za tę atmosferę, za wiodące do tragedii decyzje odpowiadają kolejne rządy i politycy różnych ugrupowań. Partia Bronisława Komorowskiego również. I to nie w ostatniej kolejności.
I to pierwsza przyczyna, dla której prezydent mógłby być mniej kategoryczny.