"Rzeczpospolita": Zagrała pani główną kobiecą rolę w filmie „Send It. The movie” w reżyserii Andrew Stevensa. Kiedy widzowie będą mogli ujrzeć panią na wielkim ekranie w tej produkcji?
Weronika Rosati: Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Pracowaliśmy nad nim w zeszłym roku w czasie wakacji. Kręciliśmy go w północnej Karolinie oraz na Majorce i można powiedzieć, że miałam połączoną pracę z wakacjami. Ale wracając do pytania, ciężko mi powiedzieć kiedy odbędzie się premiera. Gdy dwa, czy trzy miesiące temu kontaktowałam się z reżyserem, otrzymałam informację, że film jest w postprodukcji. Ale nie śledzę tego na bieżąco, ponieważ mam taką zasadę, że gdy skończę pracować nad jednym filmem, przechodzę do następnej produkcji. Mój agent z Polski śmieje się, że bardziej zależy mi na zdobyciu roli, niż na tym, co się będzie z nią dalej działo.
Praca nad tym filmem była wyjątkowa również z tego powodu, że jest to kino niezależne. Nie było tu takiego spięcia czasowego, jak jest w przypadku polskich produkcji. Chociaż wolę intensywniejsze tempo pracy, to przyznaję, że „Send It. The movie” uważam za wyróżniającą się produkcję. Myślę, że wpływ ma na to nie tylko to, gdzie kręciliśmy film, ale również, że można było go zrobić dwa razy szybciej, a tego nie zrobiono, choć nie mieliśmy żadnych opóźnień.
Grała pani u boku m.in. Patricka Fabiena, Kevina Quinna, Denise Richards, czy 2Chainz. Jak współpracuje się z takimi postaciami?
Fantastycznie mi się z nimi pracowało! Bardzo lubię współpracować z osobami z różnych światów filmowych. Ale nie zaskoczyli mnie niczym. Kevin jest wielką gwiazdą Disney’a; można powiedzieć, że bożyszczem nastolatek w Stanach, a prywatnie to bardzo fajny, normalny chłopak. Ale dla mnie nie ma znaczenia, czy pracuję z gwiazdą, czy nie. Jeżeli spotykam na swej drodze pasjonatów, to uwielbiam z nimi współpracować. W tej produkcji podobało mi się również, że było bardzo wielu nastolatków, czy dwudziestolatków na planie, a każdy z nich bardzo profesjonalnie podchodził do wykonywanej pracy.