Ta pół Polka (w wieku ośmiu lat mieszkała prawie rok w Szczecinie), pół Australijka, którą wciąż podziwiamy w kinach jako rewelacyjną Jane Eyre w adaptacji Cary'ego Fukunagi, potrafi swoją grą uszlachetnić każdy scenariusz. Nawet tak średni jak „Restless".
Tekst studenckiej sztuki Jasona Lew zamienił się w filmowy skrypt za namową koleżanki z uniwersytetu – ni mniej, ni więcej, tylko Bryce Dallas Howard. Po latach aktorka zaproponowała produkcję filmu, a za kamerą stanął Gus Van Sant.
To reżyser bardzo wyczulony na problemy wieku dorastania. Nastolatkom poświęcił większość swoich obrazów. Niektóre z nich, np. „Słoń" czy „Paranoid Park", okazały się wybitne. „Restless" to również dramat o młodych i niedopasowanych do życia ludziach, wrażliwych i po przejściach.
Enoch (w tej roli syn nieżyjącego Denisa Hoppera) chodzi na pogrzeby nieznajomych. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a efektem jego trzyminutowej śmierci klinicznej są wizje towarzyszącego mu ducha japońskiego kamikadze. Annabel jest zafascynowana Karolem Darwinem, porządkiem natury i uważa się za przyrodnika. Wkrótce wychodzi na jaw, że ponownie zaatakował ją rak mózgu i zostały jej trzy miesiące życia.
„Restless" jest kroniką krótkiego romansu Enocha i Annabel. Wyróżnia ją entuzjastyczny stosunek do życia, ale i do... śmierci. Ta dziewczyna niemal nie protestuje przeciw chorobie, przyjmuje ją z poczuciem humoru. Pobrzmiewa w tym nuta fałszu i efekciarstwo, ale to wina scenariusza, bowiem – jak już wspomniałam – nawet tak dziwne z psychologicznego punktu widzenia zachowanie Wasikowska całkowicie uprawdopodobnia. Razem z Enochem ubierają się cudownie dziwacznie i odgrywają sceny konania Annabel. Film chwilami naprawdę wzrusza, ale jednocześnie irytuje. I dlaczego znowu oglądamy zakończony sukcesem proces emocjonalnego dojrzewania męskiego bohatera kosztem kobiecej bohaterki (tu wręcz kosztem jej życia, a raczej śmierci)?