O mój Boże, o mój Boże! Przepraszam. Ta chwila mnie przerasta – te słowa Halle Berry przeszły do historii oscarowych gal. W 2002 roku była faworytką w walce o nagrodę Akademii za najlepszą pierwszoplanową rolę żeńską. W „Monster’s Ball: Czekając na wyrok” poruszająco zagrała kobietę, która próbuje normalnie żyć po stracie męża i synka. Jednak kiedy tamtego wieczoru wyszła na scenę Kodak Theatre, by odebrać statuetkę, nie potrafiła opanować emocji. Łzy płynęły po policzkach, głos się załamywał, zagłuszały go brawa.
Nic dziwnego – chwila była przecież wyjątkowa. Oscar dla Berry stanowił ważny sygnał dla społeczności Afroamerykanów. Hollywood po raz kolejny przełamało barierę koloru. Co prawda czarnoskórzy aktorzy byli wcześniej laureatami statuetek (m.in. Sidney Poitier), ale Halle stała się pierwszą afroamerykańską aktorką uhonorowaną statuetką za pierwszoplanową rolę. Dla niej to był przełomowy moment. W „Monster’s Ball: Czekając na wyrok” mogła udowodnić, że oprócz seksapilu ma talent. Wcześniej jej nie zauważano. Producenci i reżyserzy nie potrafili zrozumieć, że tej pięknej dziewczynie chodzi w życiu o coś więcej.
Urodziła się w 1966 roku w Cleveland. W wieku 17 lat zdobyła tytuł nastoletniej Miss Ameryki, a już rok później była dorosłą wicemiss Stanów Zjednoczonych. Jednak kariera na wybiegach jej nie interesowała. Spróbowała aktorstwa. Najpierw w telewizyjnych serialach, a później na dużym ekranie. I już w kinowym debiucie potwierdziła, że nie zamierza budować własnej pozycji w świecie filmu tylko na wyglądzie.
Zagrała wówczas narkomankę w „Malarii” Spike'a Lee. Na planie tak się stopiła z odtwarzaną postacią, że podobno nie myła się i odmawiała poprawiania urody makijażem. Choć zwróciła na siebie uwagę, to role, które później dostawała, i tak ograniczały się najczęściej do uwodzenia widza. Na tym polegały jej występy m.in. w „Ostatnim skaucie”, „Bumerangu”, „Flintstonach”, „X-Menie”. Została wepchnięta do szuflady z napisem: „seksbomba”. Na jej miejscu wiele aktorek pewnie potulnie zgodziłoby się na rolę efektownego dodatku do hollywoodzkich superprodukcji. Jej starczyło determinacji, by swój wizerunek przełamać. Nauczyła ją tego walka z cukrzycą. – Zyskałam wtedy siłę i wytrzymałość – przyznaje Berry w wywiadach.
Umocniła pozycję hollywoodzkiej gwiazdy, pojawiając się jako dziewczyna Bonda w „Śmierć nadejdzie jutro”. Ale już następne wybory pokazały, że Berry nie ma nosa do scenariuszy. Kompletnym nieporozumieniem okazała się główna rola w komiksowym filmie „Kobieta-Kot”. Wciśnięta w obcisły lateksowy strój i smagająca wrogów pejczem Berry doczekała się co prawda nagrody za swój występ, ale była to... Złota Malina za najgorszą rolę żeńską. Mimo to aktorka zachowała klasę. Przybyła na uroczystość i statuetkę odebrała osobiście. Pokazała przy okazji Oscara i oświadczyła, że matka nauczyła ją nie tylko, jak zwyciężać, ale również, jak przegrywać. Znowu porwała salę. Ludzie bili brawo na stojąco.