Najnowszego filmu Edwarda Zwicka, reżysera „Wichrów namiętności” oraz „Ostatniego samuraja”, nie było w polskich kinach, więc warto się nad nim pochylić teraz. Tym bardziej, że wcale nie toczy się w „szachowym tempie”.
To przede wszystkim opowieść o indywidualności, jaką był Bobby Fischer i o jego czasach. Robert dorastał w poczuciu osaczenia, bo jego żydowska, lewicująca rodzina wzbudzała w USA epoki maccartyzmu podejrzenia. Spokój przynosiły mu szachy, które stały się jego miłością i obsesją. W rozwoju szachowych umiejętności pomagał mu Carmine Nigro, człowiek, o którym prawdziwy Fischer mówił: „nie był najlepszym graczem, ale bardzo dobrze uczył”.