Netfliksowi należą się brawa za autoironię, bo zrealizował gogolowską receptę z „samych siebie się śmiejecie”. I to świadomie, a to rzadko się zdarza. W tym celu udostępnił w serialu nawet charakterystyczny dżingiel, który rozbrzmiewa wieczorem w milionach domów, a także wyświetlające się w szkarłacie logo. Tylko nazwę zmienił na Streamberry. Pewnie dlatego, by nie musieć sobie wytaczać procesu.
Zgodnie z inną zasadą, którą lubił Janusz Głowacki, jest i śmieszno, i straszno. Zwłaszcza w otwierającym odcinku „Joan jest okropna”. Tytułowa bohaterka orientuje się, że pokazane w ciągu kilku pierwszych minut wydarzenia, które wolałaby pozostawić w tajemnicy, zwłaszcza przed swoim partnerem – właśnie z nim ogląda w chwili wieczornej nudy pod szyldem nowego serialu Streamberry: sekretne spotkanie z dawnym kochankiem i poświęconą temu wizytę u psychoterapeutki.