Mimo zapowiadanego końca świata Hollywood wydaje się powoli oswajać katastrofizm. Eksponuje go, ale zawsze pozostawia nadzieję i zapewnienie: przetrwamy. W tym roku nie zabraknie końca świata na ekranie, choć od paru lat twórcy szukają innego punktu widzenia. Zamiast inwestować w efekty specjalnie, powoli (lub w zależności od umiłowań reżysera – bardzo powoli) starają się przesunąć akcent na człowieka. Taki zabieg stosuje w „Niemożliwym" Juan Antonio Bayona (premiera 25 stycznia), opowiadając o monstrualnej fali tsunami, która zmiata tajlandzki letni kurort. Historię poznajemy z punktu widzenia rozdzielonej w wyniku katastrofy rodziny.
Apokaliptyczne wakacje
Film Bayony to jedna z nielicznych opowieści, w której kataklizm dotyka bohaterów w realnym i bliskim widzom świecie. Tak było w wielu filmach, które od dekady nawiązywały do przepowiedni o globalnym końcu. Teraz brzemienne w konsekwencje dla naszej planety zwroty akcji o wiele częściej pojawiać się będą w wizjach z przyszłości odległej i fantastycznej. Zamiast grozy, którą na co dzień sączą serwisy informacyjne, niosąc wieści o zdarzeniach dla wielu ludzi boleśnie namacalnych, koszmar na ekranie pojawi się częściej w kształcie przetworzonym, umownym. Współczesne egzystencjalne lęki, w miejsce fantastyki naukowej, tłumaczyć będzie raczej formuła komiksu, komputerowej gry czy podrasowanego do oczekiwań widza gotyckiego horroru, a nawet baśni.
Graficzna powieść Josepha Kosinskiego, także reżysera filmu, stała się podstawą scenariusza „Oblivion", czyli „Niepamięci" (19 kwietnia). Najjaśniejsza gwiazda produkcji – Tom Cruise – gra jednego z ostatnich mechaników stacjonujących na zniszczonej po dekadach wojen Ziemi. Jego bohater naprawia maszyny bezzałogowe, ale też ma do spełnienia tajną misję. Znając ostatnie dokonania aktora, nietrudno przewidzieć, że i tym razem zapewnił sobie udział w spektakularnych i widowiskowych akcjach.
Do totalnego kataklizmu dojdzie także w obrazie „1000 lat po Ziemi" (7 czerwca). Wytrwały, choć doświadczony już nieraz filmową porażką M. Night Shyamalan opowie w nim o czasach, gdy mieszkańcy globu zostali zmuszeni do osiedlenia się na nowej planecie. Kiedy w wyniku kolejnego nieszczęśliwego wypadku lądują ponownie na Ziemi, okazuje się, że nie potrafią na niej żyć.
Prawdziwy wysyp filmów katastroficznych nastąpi podczas wakacji. Wówczas wizja zagłady Ziemi stanie się głównym sposobem na rozerwanie rozleniwionych letnim słońcem widzów. W „Pacific Rim" Guillermo del Toro w miejsce głównych bohaterów wstawi pilotów, telepatycznie sterujących ogromnymi robotami. Do walki z tymi potworami staną w połowie lipca. Tydzień później (19 lipca) Niebieskiej Planecie przyjdzie się zmierzyć z inną apokalipsą – wywołaną wysokobudżetowym „World War Z" Marca Forstera z Bradem Pittem w roli głównej. Akcja filmu toczy się 10 lat po tym, jak Ziemia została zniszczona w wyniku ostatecznej katastrofy. Ludzie zamienili się w żywe zombie, a reżyser pokaże ich z perspektywy ocalałych, żyjących w różnych zakątkach świata.