Prawie czterdzieści lat temu za sprawą „Egzorcysty” do horroru wkroczyli księża i pastorzy, podejmując nierówną walkę z szatanem. W 1999 roku „Blair Witch Project” Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza sprawił, że gatunek ten wzbogaciły obrazy quasi-dokumentalne, nakręcone niby przypadkową włączoną kamerą. Twórcy „Ostatniego egzorcyzmu” połączyli te dwa nurt. Zaczęli ciekawie, ale uzyskali mizerny rezultat.
Wielebny Cotton Marcus (Fabian) głosi Słowo Boże, odkąd skończył 10 lat. Teraz czuje się zmęczony, przeżywa kryzys wiary, a religijne posługi traktuje wyłącznie jako źródło zarobku, choć nie wyklucza, że czasem uda mu się komuś pomóc. O tym wszystkim opowiada sam do kamery. Zaangażował bowiem ekipę do nakręcenia dokumentu, w którym chciałby pokazać, że egzorcyzmy to teatr, w którym on, showman, spełnia oczekiwania ludzi.
Dostał właśnie zaproszenie na prowincję. Ma poddać egzorcyzmom córkę farmera (Bell). Wydaje mu się, że to idealna okazja do rejestracji demaskacji religijnego obrzędu. Tę część filmu – chwilami zabawną, nasyconą obserwacjami obyczajowymi – ogląda się doskonale. A potem zaczyna się horror. Dosłownie i w przenośni. Zero oryginalności, kalka goni kalkę. A finał to już prawdziwa zgroza.