Oczekiwałam powrotu czystej filmowej magii, chciałam znów poczuć się tak, jak pierwsi widzowie kinematografu olśnieni niezwykłym światem, wchłaniającym widza w rzeczywistość nieistniejącą, ale na czas seansu prawdziwszą od codzienności. Nie udało się. „Niezwykła podróż" – pierwsza część z planowanej trylogii o przygodach Bilbo Bagginsa – rozczarowuje. Gdyby nie sceny z udziałem fantastycznego Andy'ego Serkisa w roli Golluma, projekcja byłaby zupełną stratą czasu. Tylko tych kilka fragmentów rozdętej do trzech godzin projekcji pozwala przypomnieć sobie, jaką przyjemnością było obcowanie z bohaterami „Władcy pierścieni".
Produkcja „Hobbita" kosztowała tyle samo, jeśli nie więcej – dane na temat budżetu zniknęły z sieci – niż poprzednia Jacksonowska adaptacja Tolkiena, ale jego nowe megawidowisko wygląda jak teatr telewizji albo gra wideo. Winę za to ponosi technika, w jakiej nakręcono „Niezwykłą podróż" – 48 klatek na sekundę zamiast 24. W efekcie wszystko wygląda tak realistycznie, że aż kompletnie nieprawdziwie. Sztuczne są też emocje postaci albo raczej ich zupełny brak. Grający Bilbo Martin Freeman prezentuje taką angielską flegmę, jakby przez cały czas akcji nudził się na podwieczorku u wąsatej cioci. Film aż puchnie od akcji, co pięć minut pojawia się jakiś potwór. Ale ile podobnych do siebie królików wyciąganych z kapelusza przez Jacksona iluzjonistę może budzić sensację? Postaci są bez życia, wątki nieciekawe, humor nie najwyższych lotów. Brak napięcia, bo bohaterowie wychodzą bez szwanku z każdej opresji. Po co więc w ogóle angażować się w to, co ich spotyka?
Ale mamy też w kinach inną adaptację klasyki, którą ogląda się w napięciu, choć wszyscy dobrze wiemy, jak się skończy. Jednakże – jak napisał Lew Tołstoj – „rozkosz polega nie na odkryciu prawdy, lecz na jej poszukiwaniu". Kluczem do sukcesu nowej „Anny Kareniny", z Keirą Knightley, jest – jak zwykle to bywa – oryginalne podejście reżysera. Joe Wright zekranizował wielką powieść w konwencji teatralnej, prawie wszystkie sceny – poza kilkoma pięknymi rosyjskimi i brytyjskimi plenerami – kręcąc w jednym, specjalnie zbudowanym budynku, wystylizowanym na zrujnowany teatr. Aktorzy płynnie przechodzą z jednego pomieszczenia do drugiego, a my widzimy, jak pałac zmienia się w widownię wyścigów konnych, a ta w klub dla dżentelmenów. Inspiracją dla Wrighta była wydana i u nas książka „Taniec Nataszy. Z dziejów kultury rosyjskiej", w której brytyjski historyk Orlando Figes napisał, że arystokracja w wielkim imperium żyła jak na scenie. Właściwie nie tyle żyła, co „występowała" zgodnie z niepisanymi regułami, w atmosferze całkowitej hipokryzji i okrutnej obłudy. Tak, jak ją opisał Tołstoj.
"Hobbit. Niezwykła podróż"