Dziwne to uczucie, gdy z lotniska w Barcelonie, stolicy Costa Brava, katalońskiego wybrzeża słonecznych plaż, wychodzi się z nartami. Jednak to właśnie z barcelońskiego lotniska turyści z Polski mają najwygodniejszy dojazd do położonej w Pirenejach Andory – 180 kilometrów.
Kraj to niewielki, o powierzchni 468 km kw., mniejszy od Warszawy (517 km kw). A ponieważ cały leży w Pirenejach, zimą odgrywa rolę nowoczesnego ośrodka narciarskiego, wcale nie gorszego od tych w Alpach. Ma 285 km tras zjazdowych, więcej niż cała Polska.
[srodtytul]Beskidy, a nawet Alpy[/srodtytul]
Soldeu, w którym zamieszkujemy, to niewielkie miasteczko złożone z hoteli i restauracji. Jedno z sześciu, jakie tworzą region zwany Grandvalira, oferujący 193 km nartostrad obsługiwanych przez 67 wyciągów. Wprawdzie to niejedyne w Andorze miejsce, w którym można jeździć na nartach, za to największe (na północnym zachodzie jest jeszcze Vallnord).
Startujące z Soldeu gondolki prowadzą równolegle do oznaczonej na czarno trasy, na której w 2012 roku będzie rozgrywany narciarski Puchar Świata. Kombinacją tras i wyciągów przebijamy się na szczyt Cortals (2502 m n.p.m.), do którego dojeżdżają też niebieskie kabinki najdłuższego z tutejszych wyciągów, pięciokilometrowego Funicampu. Teren udostępniony narciarzom jest naprawdę duży – obejmuje 1926 ha. Na szczęście, jest dobrze oznaczony, ale przyda się też mapka z kasy wyciągu.