Nie wiadomo, czy pytań nie będzie więcej (lub czy nie będzie kolejnego referendum), bo PIS, ustami pani – in potentia – premier Beaty Szydło, zażądał, aby postawić dodatkowe pytania. Dotyczyłyby one obniżenia wieku emerytalnego, obowiązku szkolnego dla sześciolatków i przyszłość polskich lasów. Prezydent-elekt Andrzej Duda podobno powiedział (mam nadzieję, że jest to tylko fakt medialny), że jeśli lista pytań nie zostanie poszerzona, uchyli referendum.
Moda na referenda, jak każda moda, prawdopodobnie przeminie i ta forma bezpośredniego ludowładztwa znowu zostanie odłożona do magazynu nieużywanych instrumentów politycznych. Zanim jednak tak się stanie, warto zastanowić się nad sensem głosowania ludowego i nad warunkami, jakie muszą spełniać pytania, aby referendum miało sens.
Znakomitym przykładem jest zapowiedziane na 5 lipca referendum greckie dotyczące akceptacji warunków dalszej pomocy dla tego kraju. Sam fakt jego ogłoszenia sprawił, że ministrowie finansów strefy euro zdecydowali, by nie przedłużać programu pomocowego. Uznali wynik referendum za oczywisty (tylko społeczność masochistów głosowałaby za zwiększeniem wyrzeczeń), a fakt jego ogłoszenia – za próbę wywarcia presji na Unię, aby ta dalej alimentowała Grecję bez żadnych zobowiązań z jej strony.
Referenda w sprawach ekonomicznych, a zwłaszcza dotyczące rozdawnictwa i danin publicznych, są bez sensu. Najwyżej mogą służyć rządzącym do manipulacji politycznych. Obywatele zawsze zagłosują za tym, aby państwo rozdawało więcej, a obciążenie daninami publicznymi było jak najmniejsze. Jest to tak pewne, jak moja odpowiedź na pytanie, czego pragnę. Bo wiadomo, że chcę być młody, piękny i bogaty.
Jeśli pytania, jakie mają być zadane w polskim referendum, ocenimy według takich kryteriów, to przynajmniej dwa z nich okażą się bzdurne. Weźmy pytanie o wiek emerytalny. Pewne jest, że ludzie wybiorą jak najniższą granicę wieku. Zwłaszcza że w pytaniu nie wspomina się o kosztach dla finansów publicznych i konsekwencjach dla wysokości emerytur.